“Tyle mamy w życiu, ile się dobrze zapiszemy w czyim sercu”.
Czytając “Akuszerki” przeniosłam się do świata, gdzie ludzie kierują się sercem, wiarą i tym, co dobre lub złe. To literatura piękna, która poruszyła mnie do głębi nie tylko ze względu na losy akuszerki Franciszki, której koleje są niezwykle barwne i zawiłe, ale też prawdziwości i szczerość powieści.
“Akuszerki” rozpoczynają się w 1885 roku, gdy Franciszka rodzi swoje pierwsze dziecko, aż do końca 1950 roku. Obserwujemy prawie całe życie bohaterki- jak wita i żegna bliskich, towarzyszy matce w porodach, sama uczy się na akuszerkę i pracuje w zawodzie. Po drodze spotyka ją wiele szczęścia i nieszczęścia: śmierć, wojny, zarazy, powodzie. Piękny i naturalistyczny obraz położnictwa i akuszerek przełomu wieków.
Opisy swą prostotą uderzają w najczulsze struny- w jednej izbie ludzie rodzili się, żyli i umierali. Postaci wykreowane są ze szczególna starannością i bardzo realistyczne, budzą ogrom emocji. Co ciekawe, pośród postaci wykreowanych przez autorkę pojawiają się też postaci autentyczne i jest ich dosyć sporo. Same zapiski położnych pochodzą z prawdziwego zeszytu prababki autorki- właśnie akuszerki. Dla mnie było to niesamowite uczucie i po przeczytaniu tych informacji “Akuszerki” stały się dla mnie jeszcze cenniejszą lekturą niż przypuszczałam, czułam, że w jakiś sposób dotykam historii.
Sam styl, język, dialogi, ludowość, wszystkie zwyczaje, obyczaje...