" [...] Samotność wydaje się jakby mniejsza, kiedy wszyscy są samotni. [...]"
Ciekawy klimat powieści momentami przypominał mi twórczość Agathy Christie. Mamy zamkniętą rodzinną wigilijną kolację. Jest siódemka osób, w tym czwórka rodzeństwa: trzech braci i siostra plus jedna: żona, córka i partnerka/kochanka. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że w nocy najstarszy z braci został zamordowany. Był sławnym artystą malarzem. Kto i dlaczego zabił Ludviga Rute? Czyżby ktoś z jego rodzeństwa, a może to była któraś z trzech pozostałych pań, lub ktoś całkowicie obcy? Tę trudną zagadkę będą musieli rozwiązać między innymi: komisarz Gunnar Barbarotti i jego partnerka Eva Backman. Ta sprawa nie będzie taka prosta, a śledztwo bardzo wolno posuwało się do przodu. Szczerze to początek tej historii mocno mnie zanudził. Znacznie lepiej mi szło czytanie po zbrodni. Wtedy się coś zaczęło pomału dziać. Historia zaczęła nabierać tempa, ale i tak szału nie było.
Zakończenie podpowiada, że ta opowieść będzie miała kontynuację, czyli powstanie dziewiąty tom. To dobra wiadomość dla miłośników Szwedzkiej literatury, a w szczególności autora Håkana Nessera. Tylko czy ja po nią sięgnę? Co do tego mam mieszane uczucia.
Akcja tej powieści toczy się podczas pandemii Covid-19 w roku 2020. Mamy również tutaj przeskok w czasie do 1995 roku, to troszkę wzbogaciło tę historię.
Rodzeństwo Rute ostatnio w pełnym składzie spotkało się dwadzieścia pięć lat temu. Byłam bardzo ciekawa, co takiego się wtedy wydarzyło, że bracia i siostra zerwali ze sobą relację. Dlaczego po dwudziestu pięciu latach ponownie postanowili wspólnie spędzić święta?
Czy jesteście gotowi poznać historię ukrytą na kartkach książki "Przyszedł list z Monachium"?