Avatar @adam_miks

adam miks

@adam_miks
45 obserwujących. 86 obserwowanych.
Kanapowicz od 6 lat. Ostatnio tutaj około 6 godzin temu.
czytaczkiadama
Napisz wiadomość
Obserwuj
45 obserwujących.
86 obserwowanych.
Kanapowicz od 6 lat. Ostatnio tutaj około 6 godzin temu.

Blog

niedziela, 17 września 2023

Wiersz przed debiutem, odcinek pierwszy. Katarzyna Bomba

Jest ich dziesięcioro. Poetów przed debiutem. Wiersze publikują w czasopismach papierowych, w social mediach, niekiedy w almanach. Pokazują wiersze znajomym, krewnym, mając na uwadze to że profesjonalni krytycy mogą spojrzeć na ich utwory niezbyt łaskawym okiem. Przeprowadziłem z nimi krótki wywiad ( wszyscy otrzymali ten sam zestaw pytań), mając nadzieję, że będzie to ich krok ku wydaniu tomiku poezji. Dziś 

 

KATARZYNA BOMBA

 

 

 

 

Bliska sercu Kasi jest sztuka i przyroda. Pracuje z uczniami w jednym z krakowskich liceum, zdobyła doświadczenie aktorskie. Pisze wiersze na Peronie Literackim, w Sylabie, pozwalając swoim uczniom na tworzenie o tajemnicach młodości. Wolontariuszka w zespole terapeutycznym grupy teatralnej „Psyche”, a mieszka przecież w Krakowie.

 

 

W moim ogrodzie

 

W moim ogrodzie odbywa się

Bezgłośne

Męczeństwo słonecznika

 

Odsłonięte nerwy

Jak żebrowania

Gotyckiego stropu

Pod którym kona

 

Opuszczona głowa

I horda małych ślimaczych

Oprawców

 

Jak krzyż

Stoi prosto

W cieniu malinowych krzaków

Ogrodowy męczennik

 

 

Czym jest poezja? Czy da się ją zdefiniować? A kto to poeta? Czy wpisałaby/wpisał Pani/ Pan w rubryce „zawód” pojęcie „poeta”?

 

Nie użyłabym w stosunku do swojego pisania słowa „misja”. Nie wpisałabym sobie słowa „poetka” w rubryce zawodowej, bo pisanie wierszy to dla mnie coś bardzo osobistego, choć nie hobby.

 

Dla kogo poeta tworzy? Jaka jest rola poezji dzisiaj? Czy Poeta ma dziś do spełnienia jakąkolwiek misję?

 

Piszę głównie dla siebie. Może dla innych wrażliwców. Także dla tych mniej empatycznych, czy w ogóle niewrażliwych. Chcę ich obudzić, przemieniać. Zatrzymać choć na chwilę, wstrząsać nawet. Pisanie to jakiś rodzaj autoterapii, wiersz to przestrzeń pomieszczania uczuć, także tych niewyrażalnych. Tajemnica, siła ponadtwórcza. Czasem czuję jakieś prowadzenie i sama się dziwię temu, co wychodzi spod „pióra”.

Pisanie przynosi mi ulgę, gdy emocje są zbyt mocno wychylone albo w jedną, albo w drugą stronę. Jest to zatem forma radzenia sobie z bólem, bezsilnością, rozpaczą. Z drugiej strony próba pomieszczenia piękna, radosnego zdziwienia i zachwytu.

Byłabym szczęśliwa, gdyby choć kapeńkę udało się dzięki któremuś tekstowi skłonić kogoś do ocalania życia we wszystkich przejawach - sprzeciwiać się złu, okrucieństwu, uwrażliwić.

Marzy mi się, by poezja miała siłę uczyć szacunku dla małych i słabych, cierpiących. Skłaniać do zauważania drobiazgów, oddawać hołd wszelkim przejawom Istnienia. Otwierać na inną, nie antropocentryczną perspektywę.

Po wiekach wcielać wreszcie w życie franciszkanizm, buddyzm i inne filozofie Miłości. Chciałabym, by poezja pomagała zacierać podziały, przełamywać kordony, przekraczać, a nawet znosić granice. Poezja powinna dawać nadzieję, transformować co stare, złe, ciężkie. Budzić z gnuśności, uwalniać i oczyszczać emocje: opłakiwać i śmiać się. Wyzwalać w człowieku silę, dobro, piękno.

 

Pamięta Pani/Pan swój pierwszy wiersz? Czy publikowała/publikował Pani/Pan wiersze, i gdzie? Jakie emocje towarzyszą Panu/Pani w czasie publikacji kolejnych wierszy?

 

Mój pierwszy wiersz napisałam dla młodszej Siostry. To była późna podstawówka. Czerwiec. Jej Pani polonistka poprosiła o zredagowanie rymowanego tekstu na temat wakacji. Napisałam z lekkością. Pamiętam, że dało mi to wiele radości. Gdy Siostra przeczytała wiersz w szkole, usłyszała, że na pewno to plagiat. Z pewnością to wiersz jakiegoś znanego/znanej poety/poetki. Tak stwierdziła Polonistka. Jednak nie podała źródła. Była więc i radość, i smutek na twarzy Siostry, nie dostała oceny.

Mój kolega z liceum był członkiem kapeli rockowej. Dopisał do moich wierszy muzykę. Po latach muszę stwierdzić że było to bardzo ciekawe upublicznienie tekstów poetyckich.

Pierwszą publikacją papierową stanowiło kilka wierszy w almanachu grupy poetyckiej „Sylaba”. Zredagował go znany poeta krakowski Michał Zabłocki.

Moje teksty często pojawiają się na facebookowej stronie „Peronu Literackiego”, prowadzonego przez Jadwigę Malinę i Michała Piętniewicza. Po publikacji wiersza czuję stonowaną radość.



Dziękuję Pani Kasiu za twórcze rozwinięcie pytań. 

 

wtorek, 30 maja 2023

NAPIWEK

Nazywa się Bartłomiej Stasiak. Jest listonoszem. Przynosi rentę, a od czasu do czasu także paczuszki z książkami. Lubię czytać biografie, eseje historyczne, obyczajówki. Od czasu do czasu pożyczam poczciarzowi jedną – dwie lektury. Głównie życiorysy znanych pisarzy.

- Wie pan, panie Adamku – tłumaczy – to dla żony. Bardzo lubi czytać o ludziach pióra. A wie pan, nie ma czasu biegać po bibliotekach, księgarniach. Pani Stasiakowa skończyła pedagogikę i uczy w szkole podstawowej dzieci z najniższych klas.

Wieczorami siedzą na tapczanie, z dala od telewizora. Czytają. Pierwszy fragment ona, potem on. Tak na przemian. Co najmniej godzinę dziennie. W ten sposób okazują sobie miłość i szacunek.

Znam go od ponad dziesięciu lat, zatem takich wieczorów z pewnością przeżyli nie mało. Aż do tego czwartku. Jest to ostatni taki wieczór w ich życiu.

Następnego dnia on jak co dzień wychodzi do pracy o szóstej, ona godzinę później. Nie ma zbyt daleko – byle przejść przez ruchliwą ulicę. Lecz on wsiada do zasłużonej Szkody i gna na sąsiednie osiedle. Nieświadomy pewnego wydarzenia związanego z żoną, odbiera pocztę i po szybkiej kawce szykuje się do obchodu osiedla. Tymczasem niedaleko szkolnego budynku zbiera się ludzie, słychać sygnał karetki pogotowia.

Kto zawiadomił go o wypadku – nie jest w stanie powiedzieć. W szpitalu był najszybciej jak tylko mógł. Lekarze mieli tylko jedną wiadomość. Żona nie żyje.

- Panie Adamku – mówi teraz głuchym głosem – pogrzeb odbył się w poprzednim tygodniu. Nie zdążyliśmy przeczytać tej książki – z torby wyjął biografie Williama Szekspira.

-Proszę doczytać to opracowanie, przecież niedokończona lektura tak naprawdę nie istnieje.

Zamyślił się. Zaczął płakać.

Nie wiedziałem co zrobić. Wyjąłem z kupki banknot dziesięciozłotowy, podałem do zimnej, trzęsącej ręki. Zawsze dawałem mu „za fatygę”, ale tym razem podarowałem podwójną moc napiwku.

Ku memu zaskoczeniu uśmiechnął się, chociaż przez łzy:

- Zacznę chyba zbierać na pomnik dla mojej Zosi.

 

niedziela, 28 maja 2023

SKASOWAŁEM DWA BILETY

Czternastego maja tego roku chciałem oddać dług kochance.

Poznałem ją dwa lata temu, pięć po ślubie. Żona nie domyślała się niczego. Była z tych kobiet, które naiwnie, podobnie jak Emilia Korczyńska, wierzyła w miłość platoniczną Eskimosów, i w każdą rzecz, która jest nieprawdopodobna, że aż prawdziwa.

W wolnych chwilach oglądała paradokumentalne seriale, które kradły czas i pozyskiwanie umiejętności. Rzadziej przytulała się do moich ramion, a tylko w wyjątkowych chwilach zapominaliśmy się w pościeli. Śmiałem się przez łzy że t e d n i można by nazwać świętami narodowymi. Aż tak były wyjątkowe.

Zuza mieszkała na sąsiednim osiedlu. Którejś środy, mniej więcej o jedenastej rano, przeglądałem ulubione grupy na Facebooku. Ktoś wydał tomik poezji. Klub ten a ten zaprasza na wieczór literacki. Są organizowane warsztaty poetyckie. Zajmująca twarz, pomyślałem, gdy zobaczyłem tamto zdjęcie. Zuzanna Wdowiak, obiecująca pisarka. Autorka trzech książek w tym jednej powieści erotycznej. Tak brzmiał podpis pod fotografią. Nie namyślając się, zamówiłem całą dotychczasową twórczość panny Zuzy. Tak, mili moi – sprawdziłem i stan cywilny dziewczątka. To miano jak najbardziej do niej pasuje. Miała nie więcej niż dwadzieścia pięć lat.

A oto ja byłem ciut starszy, tak koło czterdziestki. Wiek podawałem w przybliżeniu, co innego dane osobowe. Dzień dobry, Państwu, niniejsze słowa kreśli Wojciech Kstura, pisarz. Trzy powieści dla dorosłych. Dwa tomiki poezji. Kilka książeczek dla dzieci. A, zapomniałbym: pracuję nad powieścią kryminalną.

Zuza. Jedno określenie przychodziło do głowy: śliczna. Zrezygnuję jednak ze szczegółowego opisu urody. Niech każdy z czytelników sporządzi własny portret. Propozycje proszę podsyłać pod adres Wydawcy. Najlepsze rozwiązania zostaną nagrodzone.

Dwa miesiące po napisaniu zdawkowego „witam”, zostaliśmy kochankami. Spotykaliśmy się dość regularnie, przeważnie w mieszkaniu Zuzy. Dzieliły nas trzy przystanki autobusowe. Czasami piliśmy herbatę w pobliskiej kawiarni. Nieraz spacerowaliśmy po bezludnych alejkach osiedlowych.

Omawialiśmy postępy w pisaniu. Całowaliśmy się. Pieścili. Czytali ulubione wiersze. Rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali.

Żona nie przeszkadzała. Wychodziła o wpół do siódmej, przychodziła po siedemnastej. Praca w biurze tego wymagała, tak twierdziła. Ja jestem wolny ptak, mogę sam sobie ustalać godziny pracy. Ona jako urzędnik państwowy, jest zobowiązana do przestrzegania godzin pracy. Nawet taka tabliczka wisi w jej gabinecie. A to gabinet dyrektora.

Podobno wszyscy zazdrościli żonie. Tylko czego? Funkcji? Pieniędzy za wypełnianie funkcji? Może i wszyscy patrzyli zawistnym okiem. Ja z pewnością nie. Nie mieliśmy dzieci, oddalaliśmy się od siebie. Nagła śmierć naszych rodziców również nie przysporzyła nic dobrego. Jechali we czworo na wczasy. Do Zakopanego. Nigdy nie dojechali. Wypadek zdarzył się tuż pod Krakowem. W mniej więcej w tym czasie poznałem Zuzę. Żona zamknęła się w dyrektorskim gabinecie.

 

Czternastego maja chciałem oddać Zuzi dług. Wyniknął z mojego gapiostwa. Wychodząc z domu, nie wziąłem ze sobą portfela. Miałem przecież kupić masło, chleb i coś do chleba. Wystarczył w kieszeni jeden banknot pięćdziesięciozłotowy. Zuza bez wahania wyjęła taki banknot ze swego pularesu i przez kilka minut śmiała się że jest on wspólnotą majątkową.

Tego dnia żona postanowiła zwolnić samą siebie od obowiązku siedzenia przy biurku do szesnastej. Wyszła z biura dwadzieścia minut wcześniej. Kaprys władzy. Od razu zauważyła mój portfel na stole. I puste mieszkanie. Zasiedziałem się u kochanki, tym razem - niestety.

- A ty gdzieś był – zapytała, gdy stawiałem zakupy na przedpokoju.

- Ej, nie widzisz? Na zakupach.

- Bez pieniędzy? Portfel leży …

- Wiem, gdzie leży – niegrzecznie przerwałem, jednocześnie szarpiąc się z lewym butem – wziąłem z kupki tylko Bolesława. Kochana Zuza podpowiedziała alibi.

- Pięć dych? - nie ustępowała. Skwapliwie przytaknąłem. Na całe szczęście but skapitulował.

-No, to pokaż resztę – poczułem się jak mały Jasio przyłapany na podkradaniu cukierków. Włożyłem rękę do prawej kieszeni. Coś brzdęknęło. Jeżeli dobrze pamiętam powinno być kilka złotych i kilkadziesiąt groszy.

- Kilka złotych – zaczęła złośliwie – ech, hmmm … i kilka groszy.

-Kilkadziesiąt – poprawiłem. W czasie wymiany zdań przeszliśmy do kuchni. Położyłem monety na blacie służącym do wszystkiego. Wszystkiego, tylko nie do kładzenia pieniędzy.

-Ej, panie drogi. Zabierz stąd te paskudztwa. Nie wiesz że na monetach osiadają bakterie?

Schowałem drobnicę do kieszeni. Tym razem do lewej. Usiadłem na pękniętym taborecie.

- Głodny jesteś? - zapytała żona. Automatycznie. Bez żadnego uczucia.

 

Czternastego to był czwartek. Żona jak zwykle zamknęła drzwi za sobą przed siódmą. Postanowiłem poleżeć do dziewiątej. Z Zuzą umówiłem się blisko południa.

Ani linijki nie napiszę, w randkowe dni tak robiłem. Aby nie przepłoszyć ptaka pożądania. Albo pipka, albo przemarsz wojsk przez tereny okupacyjne. em

Po śniadaniu przejrzałem najnowsze wpisy na facebookowych profilach. Niektóre sprawy spisałem do notatnika. Ogoliłem się, ubrałem. Włączyłem telewizor. Trafiłem dokładnie na ożywioną dyskusję o reedycji dzieł Wybitnego Pisarza. Porobiłem kilkanaście notatek.

O wpół do dwunastej przekręciłem klucz w zamku, bardzo z siebie zadowolony. W windzie sprawdziłem zawartość kieszeni. Są! Kochane pieniążki. Kochana Zuza.

Już w autobusie, na pierwszym przystanku, zauważyłem niepokojące sygnały. Ludzie wgapiali się w przednią szybę. Białe smugi lizały jezdnię i chodnik. Żółtoczerwone pasma ognia unosiły się nad którymś z domów. Zaczęto dyskutować:

- Ile dymu!

- A skąd to?

- To na Sadybie, za skrzyżowaniem, patrzaj pani.

- Pali się! Tylko co?

- Komuś sfajczyła się chałupa!

- Tylko komu?

Bałem się spojrzeć, tam, gdzie inni. Autobus jechał swoją trasą. Coraz więcej dymu skłębiało się nad ulicą. Rudowłosy chłopak, najbliżej stojący, szturchnął mnie w bok.

- Pan uczuciowy? Nie patrzy pan?

Nie odpowiedziałem. Czekałem chwili aż autobus podjedzie na przystanek. Wyskoczyłem w biegu. W kilka sekund byłem pod tym blokiem. Pod blokiem, z którego odlatywały jęzory ognia wymieszane z kurzawą dymu. Kurwa, które to piętro? Na którym, cholera jasna mieszka Zuza? Odliczałem głośno: raz, dwa, trzy, cztery. Pożar powstał na trzecim piętrze. Ale czy to ten pion aby na pewno? Do licha, przecież dom Zuzy ma jedną klatkę, tym samym jeden pion. Myśl człowieku tępy! Zaraz, zaraz: trzecie piętro! Hura! Uj czyli spoko. To nie piętro Zuzy. Zuza mieszka na dziesiątym. Uj, jak fajnie!

Wokół mnie trwała akcja gaśnicza. Dużo wody, wiele hałasu, ocean zniecierpliwienia. Co robić? Wpuszczą mnie do bloku? Zostać, zaczekać?

Usłyszałem zdania potwierdzające moje domysły:

-Jego wyciągli, a ją zostawili. Nie zdążyli. Żywcem się spaliła. Takie miłe państwo, ech mój Boże, mój Boże …

Te słowa wypowiedziała dwudziestoparoletnia dziewczyna. Obok niej stał znany dziennikarz telewizyjny, trzymał w ręku mikrofon. Widziałem tę scenę kątem oka, a zatem wróciłem do swoich myśli.

Zuza żyje, hura! To mężczyzna jest poszkodowany, nie babka. Uśmiechnąłem się. Żyje, a jak ona żyje, to ja też mogę! Uśmiech stawał się coraz szerszy i szerszy. Ktoś stojący nieopodal zapytał się:

- Co pan tak się cieszy? Przecież tragedia jest – to był ten rudowłosy młodzieniec z autobusu. Chciałem mu zwrócić uwagę na składnie zdania, ale zobaczyłem ją. Zuzę. Szła od strony ulicy. Jak gdyby nic się nie stało, uśmiechnięta i uszczęśliwiona.

- A ty, serduszko, co tu porabiasz?

- To ty nie w mieszkaniu? - wskazałem na budynek.

Przytuliła się, cmoknęła w policzek.

- Oj, ty serduszko kochane. Głuptasie – to nie mój dom przecież. Mieszkam przecież – tu wskazała palcem – kawalątek dalej. O, w tamtym domeczku – zaśmiała się. – Chodź, ty mój ogierze, mam ochotę na cię – wypowiedziała te słowa głośno, odważnie. Kątem oka zauważyłem że mój młody prześladowca gdzieś zniknął. Zuza wciąż się przytulała i głaskała moje włosy.

Nie wiedziałem co powiedzieć, jak się zachować. Ta dziwna sytuacja pod n i e t y m blokiem, niepokój z autobusu i niestosowne pytania rudowłosego chłopaczka, wszystko to wyzwoliło we mnie głupi, arogancki śmiech.

Złapałem Zuzę za rękę, zaczęliśmy biec. Sto metrów, dwieście. Dopadliśmy drzwi, w momencie, gdy znany aktor, Artur Barciś, wychodził z klatki schodowej. Zdążył tylko powiedzieć:

- Co tu się wyrabia?

Któreś z nas odkrzyknęło:

- Pali się stodoła!

Z rzadko spotykaną ekstazą całowaliśmy się już w windzie. Na korytarzu rozebraliśmy się do bielizny. W sypialnym ściągnęliśmy i ją.

W chwili odpoczynku zapytałem:

- A coś robiła na ulicy, zamiast na mnie czekać?

- Po chlebek poszłam dla mego serduszka.

- Hmmm, to bym czekał pode drzwiami, niestetyż.

- Ale tylko przez minutkę, dwie – zaśmiała się – i tak ten pożar zajął ci sporo czasu. To dobry materiał na opowiadanie.

- Ktoś w nim zginął – przypomniałem – nie mam ochoty na literackie pogaduszki.

Nie oponowała:

- No, tak: trzeba mieć umiar we wszystkim. Nie wiedziałam o śmierci w płomieniach. Brrr, przykro mi.

Rozmowa zgasła. Zuza położyła się na plecach, westchnęła. Przeciągnęła się. Raz, drugi. Po pięciu, siedmiu minutach podjęła nowy wątek. Z beztroską w głosie zapytała:

- Dlaczego stałeś pod nie właściwym blokiem? Przecież zawsze trafiałeś do właściwej dziurki, e … pod odpowiedni adres.

Zamruczałem z lekka:

- W czasie pożaru wszystkie domy wydają się być podobne do siebie.

Odpowiedz zadowoliła Zuzę. Jednak miała jeszcze jedną wątpliwość:

- A czy wszystkie panie w czasie pożaru namiętności również prezentują się tak samo?

Riposta była szybka:

- Trzeba by to sprawdzić, pani Zuzanno.

 

Dałem szczupaka do autobusu o szesnastej czterdzieści. Dama w kapeluszu przypominającym nadgryziony naleśnik zapytała o dokładną godzinę mężczyznę w T-shircie z napisem: „Najlepszy dziadek na świecie”. Nieznajomy odpowiedział, a w tym samym czasie podjechał przegubowiec. Ten, na którego czekałem. Skasowałem dwa bilety. Za siebie i za ocalenie Zuzy. Taki gest, zamiast modlitwy. Pogwizdywałem z lekka jakowąś znaną melodię. Z radości że to nie ten blok, nie ta klatka. Zapomniałem całkowicie o mężczyźnie, który zginął w pożarze.

 

Miałem jednak obawy, że nie zdążę ulokować się w mieszkaniu przed przyjściem żony. To były słuszne obawy.

- Co się tak ostatnio spóźniasz?

Zadając pytanie, nie miała zbyt zadowolonej miny. Miałem gotową odpowiedz:

- Wiesz, był pożar na Bonifacego, blisko skrzyżowania z Sobieskiego. Popatrzyłem trochę. Pogapiłem się. Rozmawiałem z ludzmi. Może te obserwacje przydadzą się kiedyś.

- Nie widziałam żadnego pożaru – założyła rękę na rękę, jakby chciała jeszcze bardziej zamknąć drogę do siebie. Byłem wyczulony na takie gesty. Wiedziałem że nic nie poradzę. Jak się uprze, to żaden koń nie pociągnie.

- Nie widziałam ani jednego pożaru w tym mieście – powtórzyła stanowczym głosem. Machnąłem ręką, nie było sensu naprawiać zlewu który nadawał się na złom.

Udałem, że wszystko jest w porządku i włączyłem telewizor. Na kanale informacyjnym lubiany dziennikarz, Paweł Łukasik, relacjonował przebieg akcji gaśniczej przy skrzyżowaniu ulicy Bonifacego i alei Sobieskiego.

- O, masz, był jednak pożar! - zakrzyknąłem w stronę kuchni, w której żona jadła zupę ogórkową. I wiecie co? Od razu przybiegła! Wgapiła się w ekran, jakby nigdy w życiu nie widziała zniszczeń pożogi.

- Cholera, przecież to prawie jakby u nas. Jednak miałeś rację. A to ci heca! Ale dlaczego ja nie zauważyłam ...

Dopiero wtedy dotarły do mnie dwie sprawy.

Po pierwsze: kamery telewizyjne mogły zarejestrować pocałunek kochanków – mój i Zuzy. Po drugie: nie oddałem jej długu.

środa, 17 maja 2023

LATARNIK

LATARNIK

 

 

 

Leżałem na plaży, opalałem się w promieniach słonecznych. Przede mną bulgotało niebieskie morze, zakryte częściowo białymi, lżejszymi od powietrza, rosnącymi falami. Na piasku leżało dużo ludzi.

W pewnej chwili zobaczyłem latarnię, w niej zaś człowieka-potwora, z olbrzymią głową i garbem.

Człowiek ten świecił swoimi oczami, dając kapitanom statków mylne sygnały i wyprowadzając je na skały. Śmiał się, pełen zadowolenia, a konający marynarze przerażeni krzyczeli przekleństwami i wzywali wszystkich świętych ku pomocy.

Był to widok obrzydliwy i pełen cierpienia. Jednak nadal wpatrywałem się w stronę monstrum. Za pokraką dostrzegłem przepiękną dziewczynę. Tańczyła topless przy dźwiękach arii „Habanera” z „Carmen”. Nie wiem czy uwierzycie, lecz miała twarz Normy Jeane Mortenson, zanim przybrała pseudonim MM. Zamiast nóg nosiła syreni ogon, powiewający pięć centymetrów nad ziemią. Dopiero po kilku minutach oderwałem od niej wzrok.

Wróciłem do mojego brzegu. Wszystko było jak dawniej. Ludzie opalali się, cieszyli słońcem i życie. Słychać było rozmowy dorosłych i śmiech dziecięcy. Jak za dziecięcych lat w Juracie czy w Sopocie.

Tymczasem niby – Quasimodo zniknął z latarni. Pojawił się za to tuż przy mnie. Siedział jak gdyby nigdy nic na kocu ozdobionym biało-czerwonym orłem. Już nie świecił oczami. Statki jednak nadal rozbijały się o skały. A on trzymał w ręku jakowąś książkę i najspokojniej w świecie czytał ją. Nie potrafiłem jednak zobaczyć tytułu. Okładka była zawinięta w obrzydliwie wyglądający papier. Poza tym wszystkim człowieczek zwinął się w sobie, broniąc dostępu do siebie.

Zanim jednak stał się introwertyczny spojrzał się na mnie. Zdawał się być mniej paskudny niż na początku naszej dziwnej relacji. Kogoś przypominał. Zauważyłem przecież jeden szczegół, który umknął wcześniej mojej uwadze. „Ta bródka”, myślałem uporczywie, „Skąd ją znam?”

Dziewczyna z syrenim ogonem nie zmieniła ani miejsca, ani czasu akcji. Nadal tkwiła w obrębie latarni, nadal tańczyła topless przy melodii „Habanery”. Ale nie! Był jeden szczegół, który mógł umknąć uwadze. W lewej ręce trzymała małą bateryjną latarenkę. Snop światła kierowała w różne strony świata. To ona teraz kierowała ruchem morskim!

Nie wiedziałem co robić. Zawiadomić policję? I co im powiem? Że najpierw bestia w ludzkim ciele, a potem śmiertelna bogini – że ci oboje doprowadzili do śmierci setek istnień ludzkich?

Popatrzyłem wokoło. Nic złego, ni dobrego się nie działo. Młode dziewczęta utworzyły kółko i podawały piłkę z rąk do rąk. Wśród nich zobaczyłem klon Normy Mortenson tuż po pierwszych sukcesach MM. W koszu naprzeciwko siedział żigolak bawiący się muszelkami.

Naraz usłyszałem z tyłu metaliczny głos:

-Nie radzę wzywać policji.

To był on. Chciałem się obrócić, ale ubiegł mnie:

-Niech pan się nie rusza. I tak nikt nie uwierzy w nasze istnienie. To jest: ponowne zaistnienie. Bo widzi pan: pan to pan, ja to Henryk Sienkiewicz. A dziewczyna jest efektem wyobrazni. Tylko nie pamiętam: mojej czy pańskiej.

 

Tak było wczoraj, dziś boję się zasnąć. Na poduszce znalazłem książkę obłożoną w brudny, nikczemnie wyglądający papier. „Pan Tadeusz”.

 

niedziela, 30 kwietnia 2023

Dziennik bibliotekarza

22.04.2023

 

Nadmiar książek, inaczej mówiąc: te, które nie mieszczą się na półkach – zacząłem kłaść na ławce tuż przy wejściu do klatki schodowej. Po pewnym czasie zauważyłem że niektórzy sąsiedzi robią to samo. Czyli ławka, przeznaczona z definicji do siedzenia, stała się taką mini biblioteczką „weź i przeczytaj”. A tak na marginesie można zobaczyć co sąsiedzi czytają. Jakie mają preferencje czytelnicze.

 

 

26.04.2023

 

„Pani jest jak okładka książki” – pięciolatek do Autorki książek dla dzieci, która ma na ciele kilka tatuaży – „Można oglądać panią”.

 

 

29.04.2023

 

Trzy młode dziewczynki trenowały na boisku piłki nożnej. Szalały i rozsiewały wszelką radość. Po treningu zrywały kwiatki na pobliskim trawniku. Chłopcy którzy z nimi trenowali wycierali pot ze zdumienia. Co płeć to jednak płeć. Bardzo dobry materiał na wiersz. A może i prozę.

 

Osiedlowy pijaczyna przeszedł udar. Teraz aby przejść kawałek musi opierać się o balkonik dla osób z niepełnosprawnościami. Lecz nie opiera się gdy inny pijaczek osiedlowy ( nieważne czy po udarze czy przed zawałem serca) funduje mu piwo alkoholowe. Obaj coraz szybciej pędzą ku autostradzie śmierci.

 

 

30.04.2023?

 

„Niebo nad Warszawą ubarwiły latawce”, napis na pasku Dzień dobry TVN. Pokazano przy tym przeróżnie wymodelowane latające zabawki. Igraszka dla dorosłych, początek majówki.

 

 

Czy pisanie wiersza/opowiadania/jakiejkolwiek innej formy przekazu jest pisaniem na zamówienie?

poniedziałek, 27 marca 2023

500 słów o literaturze - marzec

Niewiele pamiętam.

Łatwiej powiedzieć czego nie pamiętam. To dłuższa lista. Ani autora, ni tytułu. Wiem, że powieść była sowiecka. Napisana przez pisarza sowieckiego. Z pewnością z sowieckim przesłaniem indokrynacyjnym. Nie pamiętam także roku wydania, ani wydawnictwa, które opublikowało książkę. Domyślam się że to „Nasza Księgarnia”, ponieważ właśnie ten moloch wydawniczy w latach siedemdziesiątych ( a ten okres jest czasem mojej nauki w szkole podstawowej) publikował większość książek dla dzieci i młodzieży. Nie pamiętam również ile miałem lat, gdy czytałem tę zagadkową powieść.

Co jednak pamiętam?

Głównymi bohaterami byli bracia, prawdopodobnie bliźniacy. Ich ojciec pracuje przy wielkiej budowie, gdzieś w głębi ZSRR. Matka wychowuje synów i zajmuje się gospodarstwem domowym.

Po wielu staraniach ojciec otrzymuje zgodę na odwiedziny rodziny. Matka szybko opanowała sytuację. Bilety kupione, walizki spakowane, za kilka dni wyjazd.

Dwa, trzy dni przed podróżą - pod nieobecność matki, chłopcy przyjmują list od ojca. Donosi w nim że przenosi się z miejsca A do miejsca B. Prosi żonę aby dokupiła bilet do nowego rejonu pracy.

Chłopcy list gubią. Matka, nieświadoma przesyłki, o nic nie pyta. Wyznaczonego dnia jedzie z synami na dworzec kolejowy, wsiada do odpowiedniego pociągu i za jakiś czas ( kilka,kilkanaście dni?) wysiada, pewna że jest już na miejscu.

Więcej faktów nie pamiętam, Wysoki Sądzie. I tak dużo, biorąc pod uwagę upływający czas. Napisałem w pierwszym akapicie że nie pamiętam roku, w którym czytałem tę powieść. Może to była piąta klasa, a może szósta. Lata siedemdziesiąte. „Głęboki Gierek”, jak to nazywano ten okres. Już po wydarzeniach grudniowych, a jeszcze przed strajkami w Gdańsku. Szkoła w której uczyłem się miała patrona, który kojarzy się z Gdańskiem. Otóż Henryk Słabczyk, funkcjonariusz milicji i służby bezpieczeństwa, wiceminister spraw wewnętrznych PRL, generał brygady Milicji Obywatelskiej, w roku 1970 wydał rozkaz pacyfikacji strajku w mieście Lecha Wałęsy. Jakie czasy, tacy patroni.

Szczerze mówiąc, w tamtych czasach, nie zbyt obchodził mnie ten czy ów „opiekun” szkoły. O Edwardzie Gierku mówiłem „wujek Edzio”, niedawno zamieszkałem na osiedlu „Stegny” zbudowanym pod patronatem I Sekretarza KC. Stąd to moje dziecięce zawołanie, dziecięca ufność – „wujek Edzio”.

Niewiele rozumiałem z wielkiej polityki KC PZPR. Kochałem rzuć gumę balonówę, przejeżdżać kijkiem po parkanie, czytać o infantylnych przygodach. Takich jak zgubienie listu przez głównych bohaterów powieści, której nie pamiętam tytułu. Mnie bardziej interesowały psoty bliźniaków niż to, że ich ojciec pracował na wielkiej budowie.

A właśnie o to chodziło Autorowi powieści, kimkolwiek by nie był. Pokazać dzieciom że Józef Stalin zaopiekował się swoimi rodakami, i zbudował Kolej Bajkalsko-Amurską. To że rękoma więźniów GUŁAG – u, nie ma znaczenia. Oficjalnie budowali ją tacy ludzie, jak ojciec bliźniaków. Prawy obywatel ZSRR, oddany sprawie. I to, że w latach trzydziestych zbudowano niewielki odcinek, też nie ma znaczenia. Wybuchła przecież wojna, nazywana w tym rejonie świata, ojczyźnianą. Przerwano budowę Kolei, ale tylko po to, aby ze zdwojoną siłą ( również rękoma więźniów GUŁAG-u) zacząć wszystko od nowa.

Ojciec przeżył wojnę. Walczył o odzyskanie wolności. Może ranny, ale czego nie robi się dla ojczyzny. Jedna rana – nic nie znaczy. Z pewnością dostanie medal za bohaterstwo. A może będzie miał na tyle siły aby pomóc w odbudowie i rozbudowie Kolei Bajkalsko – Amurskiej? Chłopcy i ich matka również przeżyli. Bliźnięta już nie dokazują, jak przed wojną. Matka została matką.

Wiadomo – happy end. Oj, to znaczy: конец романа.

 

poniedziałek, 13 marca 2023

"Lustro" Daniel Boulanger

poniedziałek, 13 marca 2023

Jan Stiffter "Kolekcjoner śniegu"

sobota, 11 marca 2023

Marcowy unboxing

piątek, 10 marca 2023

Marcowy unboxing

środa, 1 marca 2023

Mam dla was sprawę

środa, 22 lutego 2023

"Anamene" Jakub Lisicki

Archiwum

2023

© 2007 - 2024 nakanapie.pl