"Od czasu morderstwa wszyscy chodzili spięci, zdenerwowani, skołowani i odminowani. W końcu świadomość, że gdzieś tu czai się morderca, nie pomaga spokojnie zasypiać. Inna sprawa, że wszyscy to sobie racjonalizowali - Marlena była wredna, miała wiele na sumieniu, a jeszcze więcej za uszami, toteż ten morderca w jakiś sposób się jej należał. Jej, im nie. Przecież każdy był od niej o wiele lepszy, sympatyczniejszy i w ogóle..."
W urokliwym Zmorzynie trwają przygotowywania do Bożego Narodzenia. Wszystko jest jak z bajki. Do malowniczego staropolskiego dworku przyjeżdża pisarka Marlena Opierska ze swoją świtą. Przepiękna choinka, pod którą leżą prezenty zapakowane w szeleszczący papier, dookoła porozwieszane są kolorowe światełka, błyszczą bombki, bieli się śnieg. Wymarzone miejsce do świętowania. Przyznaje to nawet wiecznie naburmuszona Marlena, którą ciężko czymkolwiek zadowolić. Mniej zachwyceni są pracownicy pisarki bowiem zostali tu siłą przywiezieni.
Jednocześnie odbywają się poszukiwania tajemniczego amanta z internetu, który czyha na dobytek pewnej ciotki oraz negocjacje ze Zmorem, takim męskim odpowiednikiem kobiecej zmory.
Pryska świąteczny czar i atmosfera. W wigilijny wieczór autorka zostaje znaleziona martwa. Pierwsze pytanie jakie się nasuwa to kto zabił? Czy mogli to być pracownicy, którzy nawet świąt nie mogli spędzić w gronie rodzinnym tylko musieli być na skinienie palca pracodawczyni? Czy mogła to być siostra zazdrosna o sławę i powodzenie? A może niewierny mąż, z którym tak naprawdę Marlena wcale się nie liczyła, bo jego jedynym zadaniem było wyglądać? A może zadziałały tu siły nadprzyrodzone i rzeczony Zmor?
"Należeli do tej dość sporej grupy osób, które mają bardzo mało odwagi cywilnej i w oczy chwalą, uśmiechają się, włażą każdemu w... no, wiadomo w co, ale kiedy tylko mogą, poza oczami obgadują bez litości."
Długo zastanawiałam się jak podejść do tej książki. W komedii kryminalnej ma być trup i humor i jakoś się to zepnie w całość. I w sumie to tu było ale... No właśnie mam ale. Zostałam przytłoczona humorystycznym wydźwiękiem tej książki. Dla mnie było tego zdecydowanie za dużo. Humor sytuacyjny, humor słowny, wydarzenia tak absurdalne, że aż nieśmieszne sprawiły, że w pewnym momencie miałam tego przesyt. Aż zaczęło mi brakować tej drugiej kryminalnej części.
Dużym plusem jest charakterystyka ludzkich zachowań. W Zmorzynie autorka pokazuje jacy jesteśmy naprawdę. Potrafimy wszystko robić dla poklasku, dla lajków na portalach społecznościowych. Możemy się zaprzedać byleby zarobić lub złapać chwilową sławę. Idziemy za stadem bo tak trzeba i wypada i nieważne, że może mamy inne zdanie, może chcielibyśmy żyć lub robić inaczej ale z tyłu głowy mamy to słynne "a co ludzie powiedzą?". Patrzymy na pozory i widzimy to co chcemy widzieć. Jak z tymi prezentami pod choinką. Ważna jest kolorowa, błyszcząca i przyciągająca oko otoczka niż to co się pod nią kryje. Tak jest z ludźmi. Często oceniamy po wyglądzie tak jak książkę po okładce nie starając się wejrzeć w głąb.
"Z całej rozmowy wynikało, że dorosła i wydawałoby się w miarę rozsądna osoba ma ochotę pertraktować z nieistniejącym stworem w celu wynegocjowania przejęcia czegoś, co i tak należy do niej. To pokazywało, jak zaściankowość zaśmieca mentalność niektórych ludzi. I ta zaściankowość wcale nie zależy od miejsca zamieszkania - można być zaściankowym w Warszawie czy Paryżu, ale w wiosce takiej jak Zmorzyn po prostu trzeba, bo inaczej się nie da, ludzie cię zjedzą. No i co to komu szkodzi? Wszyscy wierzą, to wierzysz i ty, tak jest rozsądniej."
W książce, tak jak w Zmorzynie nie ma nudy, dużo się dzieje. I chyba za dużo. Mamy tu trójkę uciekinierów z domu spokojnej starości, dla których w tym domu jest właśnie za spokojnie a oni mają apetyt na życie. Oni chcą jeszcze pożyć, a nie tylko wypoczywać na leżaczku. Mają ochotę na zabawę i luz a nie na grę w brydża i zdrowe jedzenie. Przyznam, że to byli oni moimi ulubieńcami od samego początku. Swoją energią mogliby obdzielić niejedną młodą osobę. Do tego mamy parę młodych osób, które tropią internetowego oszusta materialnego, który czyha na dorobek całego życia bliskiej im osoby. Mamy szefową z całą swoją świtą i instagramową gwiazdę, która ma się za nie wiadomo kogo. Nie można pominąć lokalnej mieszkanki wioski, która była "potworem w babcięcej skórze". Oj wierzcie mi, ta to miała końskie a może nawet reniferowe zdrowie.
Czytając "Królowa Śniegu nie żyje" miałam w głowie myśl, że co zasiejesz to z bierzesz. Że kiedyś wszystko co robimy i jacy jesteśmy do nas wróci. Czy postępujemy tak jak trzeba czy tylko jak wypada? Czy jesteśmy ludźmi honorowymi czy złośliwymi takich też będziemy do siebie przyciągać. Warto umieć walczyć o swoje ale też w tej walce starać się zauważać innych.
W dalszym ciągnie nie jestem zdecydowana więc sami musicie się przekonać, czy książka będzie w waszym guście. Jedno jest pewne, kryminalna zagadka udała się autorce w punkt. Nie uda się wam wytypować kto zabił ;)
"Amadeusz zdawał sobie sprawę, że wielu ludzi stosowało taki system: zazdrościć, knuć, złorzeczyć i źle życzyć można, byle o tym nie mówić głośno, bo nie wypada."