...wszędzie piszą, że można mieć wszystko, i rodzinę, i karierę, i szczęście, i sukces, owszem, głos Anieli dociera do mnie z daleka, ale nie piszą, że się wtedy w ogóle nie śpi.
Jeśli chcesz sobie poprawić humor, zjedz zupę albo... przeczytaj książkę Magdy Kołodkiewicz "Zupa musi być". Ni to powieść, ni opowiadania, ni fabularyzowane felietony o życiu codziennym kobiety z mężem i dzieckiem. I od razu uczulam, że to pozycja odpowiednia dla matek i ojców. Osobom bezdzietnym również polecam, ale ostrzegam, że może okazać się nieśmieszna i zupełnie niezrozumiała. Tak to bywa, że pewne rzeczy da się pojąć, gdy dotknie się ich osobiście.
Po przeczytaniu książki odważnie uznaję, że życie jest jak zupa: musi być i często bywa inne niż wczoraj, a czasem się powtarza. Autorka z humorem, ale też inteligentnie przeprowadza nas przez meandry codzienności małżeństwa z dzieckiem. Lekkością i czasem słodko-gorzkim nastrojem "Zupa musi być" przypomina styl, w jakim opisano perypetie Bridget Jones. Jednak "Zupa..." jest jednak łagodniejsza w odbiorze, mniej ostra, ale nie wolna od trafnych uwag i spostrzeżeń.
Magda Kołodkiewicz pokazuje nam, co zazwyczaj dzieje się potem, tzn. po happy endzie w powieści lub filmowej komedii romantycznej. Rzadko twórcy pokazują, co dalej. Tymczasem autorka robi to z dowcipem, ale nie boi się też sarkazmu. Podoba mi się ten sposób podejścia do tematu - od razu robi się lżej na sercu, bo inni też nie mają lekko.
"Zupa musi być" czyta się szybko, więc to bardzo dobra lektura na niedługą podróż. Pozwoli nam się rozluźnić, poprawi nastrój, nieraz wzbudzi salwy śmiechu i na pewno podróż szybko nam minie. Zwłaszcza rozbawił mnie fragment o kiszeniu skarpetek: Tym razem palcem was nie tknę. Zamiast tego włożyłam do miski kilka gałązek kopru. Nic. Żadnej reakcji. Następnego dnia dołożyłam trochę czosnku i kilka ziarenek ziela angielskiego. Po kolejnych dwóch dniach, kiedy dodawałam chrzanu, musiałam już pojemnik przykryć pokrywką, inaczej nie można było wytrzymać. Po siedmiu dniach nie wytrzymał również tata Bogusia, wskoczył jak oparzony z łazienki i zaczął trochę zbyt głośno dociekać, skąd wzięło się to świństwo w jego skarpetkach i czy kompletnie na mózg mi padło. - Jak to? - ze zdumienia zrobiłam wielkie oczy - wydawało mi się, że je kisisz. Niewiarygodne. Kiszone krety (skarpety) natychmiast zniknęły.
Polecam - może to nie do końca ambitna literatura, bardziej rozrywkowa, ale na pewno życiowa.