„To jak najbardziej możliwe, by odczuwać grozę czegoś, jednocześnie to akceptując. Inaczej jak radzilibyśmy sobie z życiem?”
Co matka jest w stanie zrobić dla dziecka? Ile jest w stanie poświęcić, aby jej dzieci był bezpieczne? Jak poradzić sobie z bezsilnością? A co gdy największe niebezpieczeństwo jest tuż tuż i nie możesz się od niego oddalić i uwolnić?
Rob od zawsze marzyła o zwykłym życiu. O spokojnym domu, w którym mogłaby wychowywać dzieci. Jednak jej najstarsza córka skrywa w sobie mrok. Mrok, który przywołuje wspomnienia. Dlatego zabiera dziewczynkę na pustynię. Do swojego dawnego domu. Do Sundial.
„Sundial” to druga książka autorki, którą miałam okazję przeczytać. Do dziś pamiętam, jak wiele emocji obudziła we mnie „Ostatni dom na zapomnianej ulicy”. Jak bardzo wryła mi się w pamięć. Kiedy zobaczyłam, że autorka napisała kolejną opowieść, miałam nadzieję, że będzie równie dobra co poprzedniczka. A „Ostatnim domem…” autorka bardzo wysoko postawiła sobie poprzeczkę.
Muszę przyznać, że „Sundial” jest zupełnie inna, a jednocześnie w obu książkach widać tę nieoczywistość i unikatowość, która sprawia, że obie są równie dobre. Bo musicie wiedzieć, że „Sundial” jest znakomity. Jestem zachwycona. Zachwycona sposobem, w jaki autorka zbudowała tę opowieść.
Książkę czytałam z zapartym tchem. Zaczyna się powoli. Tak jak zaczyna się burza piaskowa. Najpierw wzmógł się wiatr, który poprzewracał wszystko w życiu bohaterów. Potem, porywając w górę okruszki piasku, namieszał jeszcze bardziej. Piasku, który od lat osiadał na ich życiu. Który przykrywał wszystko lawiną niedopowiedzeń. Potem wiatr wywołał burzę, która oślepiła bohaterów i pognała ich na bezdroża i pustkowia. Na koniec zostawił zniszczenie. Zniszczenie, które zapowiadało kolejną burzę.
„Sundial” to opowieść o poświęceniu. Opowieść o cierpieniu i bólu. Opowieść o stracie i miłości. Książka, która daje nadzieję, aby zaraz ją zabrać. W której wszystko ma jakiś cel. I nie zawsze jest on przyjemny. Czasami rani jak nóż. A w oczach stają nam łzy. Jest to opowieść o szaleństwie i normalności. O tym, co dobre a co złe. Wreszcie jest to opowieść o sile matczynej miłości. Która jest. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Która potrafi wybaczyć i pomóc. Która trwa od zawsze i na zawsze.
„Sundial” to niekonwencjonalna historia. Samo osadzenie jej na pustyni, wśród tylu wspomnień i bladości dodało jej tajemniczości. Stopniowe odkrywanie tajemnic przypominało ciężką pracę archeologów, którzy z piachu wydobywają wszystko to co ukryte. A w przypadku tych bohaterów wiele do odkrycia było.
Każdy z nich przysypał piachem pewną część swojego życia. Pogrzebał głęboko, tworząc maskę. Maskę, którą pokazywał światu. Aby się przypodobać, dopasować. Aby historia trwała, aby nie dopuścić do siebie prawdy.
Ta książka to historia pełna artyzmu. Przepiękna swoją brzydotą, która wylewa się z każdej strony. Niezwykle ujmująca historia, która dostarcza wielu wrażeń. Czytając tę pozycję, nie sposób się nudzić. Autorka niezwykle trafnie zbudowała bohaterów i ich historie. Przepięknie napisała o ich skrzywieniach i ich miłości. „Jesteśmy swoimi sercami, które biją poza ciałem”.
Niezliczona ilość emocji z każdą przeczytaną stroną wrasta. Napięcie, choć pojawia się od początku, jest budowane powoli. Za to końcówka zatrzymuje serce, zatrzymuje świat. I jesteś tylko Ty i Sundial. Tylko Ty i bladzi ludzie. Tylko Ty i strach.
„Ale chyba nawet ty rozumiesz, że ostatecznie ten strach pożera je żywcem”