Myślisz, że wygrasz z mrokiem i latami próbujesz zadusić go w sobie. Wydaje Ci się, że to się udało, ale nawet nie wiesz, że on po cichu uwił w Tobie wygodne gniazdo. Niczym rój pszczół, uśpiony wonnym dymem pszczelarza, czeka na czas, kiedy to Twoja uwaga zapadnie na moment w sen. On zawsze znajdzie ujście na zewnątrz i oblepi sobą, mniej lub bardziej Twoich najbliższych. Czy jest jakakolwiek szansa na pozbycie się tego zachłannego towarzysza? Czy zło jest dziedziczne w genach, tak jak kolor oczu, albo rysy twarzy? Czy przechodzi z matki na córkę, z ojca na syna i na zawsze naznacza człowieka mrokiem?
“Sundial” to bardzo nietypowa książka, której nawet po przeczytaniu nie potrafię umieścić na odpowiedniej półce swoich doznań. Zwykle wiem, czy powieść mi się podobała, czy nie, czy była nużąca, czy wciągająca. Zwykle potrafię odpowiedzieć na pytanie, czy ją polecam, czy też nie. Przy tej pozycji nie ma “zwykle”, bo jest to publikacja nie dająca się jednoznacznie zaszufladkować. Nie umiem udzielić prostych odpowiedzi i nazwać wrażeń, ale z pewnością mogę powiedzieć, że warto się z nią zapoznać, aby wyrobić sobie własne do niej uczucia.
Rob i Irving dla otoczenia są wprost idealnym małżeństwem. Wiedzie im się nie najgorzej, wychowują dwie córki - Annie i Callie. Jednak wystarczy przekroczyć próg ich domu, aby zobaczyć, że pozory mylą, a w rodzinie panują toksyczne, wręcz przesączone brutalnością relacje. Wiele razy podczas lektury zadawałam sobie pytanie - dlaczego tych dwoje tak się ze sobą męczy? Czy nie lepiej dla dobra dzieci byłoby jednak, gdyby się rozstali? Jakim trzeba być człowiekiem, aby trwać w czymś takim? Rob pozwala mężowi na zbyt dużo wobec siebie. Czy Irving ma jakieś podstawy, aby przekraczać granice innego człowieka? O co w tym całym szaleństwie chodzi? A może naprawdę ktoś tu jest szalony? Tyle pytań piętrzyło się we mnie z początkiem lektury. Lektury ciężkiej, oblepionej czymś niejasnym i tak gęstym, że odkładałam książkę z niesmakiem, a jednocześnie z dziką fascynacją, połączoną z ciekawością dokąd to wszystko zmierza, sięgałam po nią znów.
Któregoś zwyczajnego dnia, Rob zaczyna dostrzegać niepokojące zainteresowania u Callie, starszej córki. Rozmawia ona z niewidzialnymi przyjaciółmi, kolekcjonuje wybielone, zwierzęce kości, fascynuje się śmiercią i seryjnymi mordercami. Matka widzi w tym jakieś łudzące podobieństwo do spraw sprzed lat, przed którymi uciekała w młodości. Kiedy zauważa, że Callie zaczyna zagrażać życiu swojej młodszej siostrzyczki, podejmuje decyzję o wyjeździe ze starszą córką do Sundial, czyli domu swojego dzieciństwa, znajdującego się na pustyni Mojave. Tam, na pustkowiu, lata wcześniej, była wychowywana z dala od cywilizacji i rówieśników, a jej ojciec z macochą mieli ogromne stado psów i nietypowy ośrodek… Ciekawość narasta, nic się nie wyjaśnia, pojawia się coraz więcej pytań i mroku…
Będąc w połowie książki ciągle nie mogłam wyczuć dokąd to wszystko zmierza. Nic nie było oczywiste, a fabuła choć spójna, była maksymalnie dziwna i mętna. Rzadko spotykam pozycje, w których panuje tak specyficzny klimat, a osobliwy styl pisania Autorki dopełnia całości, tworząc niezwykłą aurę niepokoju. Od początku do samego końca nie potrafiłam określić, czy ta książka mi się podoba, czy bardziej przeraża wylewającym się z jej stron okrucieństwem. Z każdą kolejną kartką czułam się coraz bardziej nieswojo, a niesamowity obraz jaki układał się z tych puzzli w mojej wyobraźni, pozostawi w niej ślad na długi czas. Jestem przekonana, że z pewnością sięgnę po inne historie spod pióra Autorki - “Ostatni dom na zapomnianej ulicy” i kolejne, jeśli zostaną wydane w Polsce. “Sundial” to dobra książka, choć początkowo zdążyła mnie odepchnąć od siebie, aby później hipnotycznie przyciągać i bawić się mną. W ogólnym rozrachunku jestem zadowolona, że ją przeczytałam.