Gdy kończę czytać jedną powieść, gdy ją zamykam i trzymam przez chwilę w dłoniach siląc się na odłożenie jej na półkę. Gdy ją głaszczę po okładkach, a w umyśle rozliczam autora z treści, zastanawiam się jednocześnie co teraz? Po jaką książkę sięgnąć teraz? Na jaką treść mam ochotę? Nieuniknione pytania, wybory i ponowne zaproszenia dla mnie, jako czytelnika, który wkroczy na nowe terytorium. Nie ukrywam, że czasem ciekawość wynikająca z samej choćby okładki też stanowi magnes. Tak sięgnęłam po „Róże i kaprifolium”Paula Leicestera. Po pięknej okładce wysnułam, że przeniosę się wyobraźnią w czasy amerykańskiej rewolucji, która zmienia i ludzi i rodzinę Meredith, która należy do tych lepiej sytuowanych, „wpływowych i poważanych” z racji majątku i włości.
Na pierwszym planie mamy zamożnych posiadaczy ziemskich, państwo Meredith, na których skupił się autor, a wokół ich codziennego życia „osadził” korzeń powieści. Mamy też wyraźne tło, ten drugi plan, czyli „szarych” ludzi, mieszkańców miasteczka i wsi. Działania Jerzego Washingtona wpływają na pogorszenie się sytuacji w kraju, na nastroje, na złość ludności, która zaczyna się zbroić i ćwiczyć. Coś się musi stać, by coś się zmieniło. Pochlebców władcy jest znikoma ilość, podczas gdy jego oponentów i wrogów całe tysiące. Zwolennikiem jego rządów jest sam Pan Meredith, który broniąc swych poglądów przed rozjuszonym pospólstwem zgromadzonym przed budynkiem sądu najwyższego kończy zakuty w dyby. Tak się pokrótce rysuje fabuła „Róż i kaprifolium”. Batalistyka w tle i kalejdoskopowa rodzina na czele. Dlaczego kalejdoskopowa? Gdyż dach ich posesji skrywa mieszkańców o rożnych przekonaniach i wyznaniach nie zawsze tych właściwych i słusznych. Żyją w klaustrofobicznej szklanej bańce nie mając nawet rozeznania w nastrojach własnych najemników.
Rebelia wisi w powietrzu.
Ale, wbrew moim słowom, nie jest to powieść o wojnie. Jest to historia losów młodej panienki Janice, która wkracza w dorosłość i która nagle zdaje sobie sprawę, że jest ładna i może się podobać. Jest to powieść o jej buncie wobec narzuconych ram, o ulokowaniu uczuć w niewłaściwym człowieku i o mezaliansie. Tak, mezaliansie, którego dopuściła się matka, a teraz córka. Okazuje się, że nie tylko geny przechodzą z pokolenia na pokolenie. Także decyzje przekazywane są jakoś z rodzica na dziecko.
Janice zakochuje się w słudze kontraktowym, Karolu. Mężczyźnie, który osnuty tajemnicą nic o sobie nie mówi. Jest kimś nieznanym i nigdy nie rozgryzionym. Kimś, kto zawsze odnajdzie się w każdej sytuacji zachowując twarz i godność jednocześnie.
„Róże i Kaprifolium” to powieść o nas, o ludziach, z wszystkimi naszymi wadami i zaletami. Wszystkim tym, co złe i dobre. Tu nie ma filtru przepuszczającego tylko pozytyw. Mamy tu zmagania ludzi w dążeniu do lepszego. Każdy przecież chce żyć wygodniej i z należnym mu szacunkiem, nawet biedak, dlatego zarys postaci w powieści stanowi wspaniały ich obraz. Także język, jakim posłużył się Leicester zasługuje na uznanie. Jego pióro sprawia, że wnikasz w treść powieści i dajesz się jej całkowicie porwać. Śmieszą cię bystre opisy ludzi, bawią riposty padające czy to w szynku przy kuflu piwa, czy przy stole suto zastawionym śniadaniem bogacza. Czytasz i nie kontrolujesz czasu, dosłownie. Znikasz w rzeczywistości. I choć dziwisz się temu urokowi, to z nim absolutnie nie walczysz.
Czytasz do samego końca. I to jest w „Różach” najlepsze.
Polecam.
dziękuję sztukater za egz.