Francuski autor napisał coś w rodzaju pamiętnika czy dziennika, w którym opisuje swoje przeżycia, głównie duchowe. To takie życiopisanie w stylu Knausgårda (Moja walka) czy Stachury. Warta podkreślenia jest absolutna szczerość Carrère, pisze otwarcie o swoich problemach z medytacją, chorobie, błędach, bólach, pokazuje nam swoje życie w najdrobniejszych szczegółach. Reprezentuje jednocześnie autor coraz bardziej popularną postawę na Zachodzie charakteryzującą się rozczarowaniem chrześcijaństwem i szukającą duchowej inspiracji w naukach wschodu: buddyzmie, tai-chi, jodze, medytacji i czym tam jeszcze.
W pierwszej części książki jedzie Carrère na 10-dniowe intensywne odosobnienie medytacyjne nazywane vipassaną. Przy okazji siedzenia przez długie godziny w pozycji lotosu daje bardzo ciekawe rozważania na temat medytacji. Pisze: „medytacja to wszystko, co dzieje się, gdy siedzimy bez ruchu i w milczeniu. Nuda to medytacja.” I dalej: „W medytacji nie robimy nic, powinniśmy zająć się tylko obserwacją.” I jeszcze: „Odklejamy się trochę, troszeczkę, od tego, co nazywamy sobą. „Troszeczkę” to już dużo. To już bardzo dużo. I to jest warte wysiłku.” Przy okazji dostajemy kilkanaście definicji medytacji, na przykład: „Tak, to jest trzecia, być może najbardziej trafna definicja medytacji: widzieć rzeczy takie, jakie są.” Jest tego więcej, to bardzo ciekawe, inspirujące rozważania, do których z pewnością będę wracał.
Brutalna proza życia zmusza autora do przerwania vipassany. Przy okazji dostajemy ciekawe porównanie rzeczywistości odosobnienia z trudną prozą życia, co jest bardziej prawdziwe, pyta autor, i skłania się w stronę życia.
Przejmujące są zapiski Carrère z przebiegu choroby afektywnej dwubiegunowej typu II, charakteryzującej się okresami euforii przeplatanych epizodami depresji. I właśnie ten okres depresji, czas pobytu w szpitalu psychiatrycznym, jest może najbardziej dramatyczny. Bezlitośnie szczerze pisze autor o czarnej otchłani, w której się znalazł i z której się wydobył (z pomocą lekarzy).
Książka kończy się opisem pobytu Carrère na greckiej wyspie Leros gdzie angażuje się w pomoc młodym uchodźcom z Azji, tam przede wszystkim działa, nie medytuje, ale też pisze bardzo szczere słowa o uchodźcach i sobie: „w porównaniu z rozdarciem, jakie przeżyli, jakie przeżywają ci szesnasto- i siedemnastoletni chłopcy, facet, który ma wszystko, absolutnie wszystko, by być szczęśliwym, a mimo to potrafi zdewastować szczęście swoje i swoich bliskich, to nieprzyzwoitość, o której zrozumienie nie potrafiłbym ich nawet poprosić, a która potwierdza pogląd moich rodziców, że w czasie wojny nikt nie pozwalał sobie na bycie neurotykiem.”
Wszystko to razem robi wrażenie jakiegoś grochu z kapustą, ale nie, dostajemy bardzo szczery zapis przeżyć człowieka, który robi to wszystko, bo chce prowadzić lepsze, pełniejsze życie: „Tym, co próbuję robić w życiu, jest próba stania się lepszym człowiekiem – nieco mniej głupim, nieco bardziej wolnym, nieco bardziej kochającym, nieco mniej obciążonym przez ego, sądzę, że to jedno i to samo.”
Dla wielu to może być lektura nużąca, dla mnie absolutnie fascynująca.