Przystępowałem do tej książki perfekcyjnie obiektywny: Beksiński był mi właściwie obojętny, nie byłem jego fanem, a już tym bardziej przeciwnikiem.
Książka dzieli się zasadniczo na dwie części, jakościowo dosyć od siebie odległe. Najpierw stustronicowy wywiad z Wiesławem Banachem, dyrektorem muzeum w Sanoku, znajomym ZB- bardzo przyjemna lektura.
Reszta, czyli bez mała 350 stron: wybrane fragmenty z dziennika Beksińskiego z lat
1993-2005- tu miejscami było ciekawie, ale... no właśnie: "ALE".
ad
Zawiedziony będzie ten, kto spodziewa się lawiny aforyzmów, złotych myśli które można sobie zamówić jako nagrobkowe memento, bo tak są mądre i ponadczasowe. No bo jak to? Przecież to artysta, nie jakiś zwykły przechodzień- na pewno buja w obłokach odklejony od szarego życia, człek bardziej uduchowiony, wrażliwy!
Otóż nie.
Odpowiedz sobie na pytanie: co Ty byś zawierał/a w takiej codziennej kronice?
Beksiński przemyca co prawda kilka cytatów, ale większość tych wpisów jest boleśnie nudna: poszedł do takiego a takiego sklepu, zjadł obiad z tym i tamtym, zmierzył temperaturę i ciśnienie, prostata go męczyła (łącznie ze wszystkimi tego następstwami). Normalny człowiek! Nie co dzień trafiają się nam jakieś interesujące rzeczy: chodzimy do pracy, na zakupu, gotujemy, jemy i s*@#y- nie żeby każdy miał fantazję aby notować takie rzeczy, ale akurat Beksiński miał.
Nie dowiemy się zbyt wiele o jego relacjach z żoną i synem, a po ich śmierci mogłoby się wydawać, że zaskakująco szybko wraca do równowagi. Jest kilka wtrętów, ale co ciekawsze fragmenty znajdziemy również w wywiadzie z Banachem- przy okazji wyjaśnione przez kogoś kto go znał, gdyż same cytaty mogłyby być cokolwiek mgliste.
Dużo czasu poświęca na niełatwe relacje z Piotrem Dmochowskim, wiecznie winnym mu kasę merchantem (który tyle lat po śmierci ZB nadal wozi się na jego nazwisku, obrzydliwe).
Jak już mówiłem: nie da się powiedzieć o dzienniku, że jest to porywająca lektura- ale na szczęście po trochu ocena się wyrównuje dzięki wcześniejszemu wywiadowi. Nawet bym się nie obraził, gdyby na nim się skończyła.
Po przeczytaniu tej książki i obejrzeniu "Ostatniej rodziny" nie zostanę od razu fanem jego twórczości, już chyba na to za późno- niemniej ciekawie było spojrzeć na słynnego artystę jak na zwykłego człowieka, ze wszystkimi swoimi ułomnościami.
Najchętniej bym dał 5,5/10- i o ile zaraz po lekturze w głowie się zapaliło "bardziej pięć", tak teraz, gdy kończę tę recenzję- bardziej sześć. Na tym poprzestańmy.
Książka nie tylko dla fanów- chociaż ci będą z niej mieć więcej radochy.