Bywają ludzie mili i niemili, zamknięci w sobie i otwarci na świat, egocentrycy i altruiści; ludzie zwyczajni i niezwykli... Jest jedna rzecz, która łączy ich wszystkich. Każda z tych osób, ma swoje przeżycia, swoje doświadczenia i swoją historię. Swoją historię ma także on, (nie)zwyczajny mężczyzna o imieniu Ove.
Ove — mężczyzna lat pięćdziesiąt dziewięć, wdowiec, właściciel domu na osiedlu domków jednorodzinnych. Człowiek uporządkowany i z zasadami.
„Tu chodziło o zasady. Jeśli na tablicy było napisane dwadzieścia cztery godziny, to należało się tego trzymać. Bo jakby to wyglądało, gdyby wszyscy zostawiali samochody na całe dnie, gdzie im się podoba? Powstałyby chaos [...]".
Nie zachwycony współczesnością.
„Teraz ludzie już tego nie potrafili, zaparzyć porządnej kawy. Tak samo, jak nikt teraz nie umiał pisać ręcznie. Teraz wszędzie były tylko same komputery i ekspresy ciśnieniowe. A dokąd zmierzało społeczeństwo, w którym ludzie już nawet nie umieli pisać czy robić kawy?”
Wypchnięty na siłę na wcześniejszą emeryturę.
„»Chyba przyjemnie będzie wreszcie trochę odpocząć?« — tak powiedzieli Ovemu wczoraj w pracy. Kiedy tłumaczyli, co to jest »przerost zatrudnienia« i że muszą »wyprowadzić starszą generację«".
Bez Sonji, żony, którą kochał nad życie, a która umarła, zostawiając go samego w świecie, który nie był dla niego całkiem zrozumiały.
„Ludzie twierdzili, że Ove zawsze widział świat na czarno-biało. A ona była kolorem. Wszystkimi jego kolorami".
Bez pracy, bez kredytu, bo już został spłacony, i tak dalej, i tym podobne. Właśnie on, człowiek z zasadami, dochodzi pewnego dnia do wniosku, że nic nie trzyma go już na tym świecie, że czas najwyższy dołączyć do ukochanej.
„Spogląda na sufit w salonie. Dziś wbije hak. I nie będzie to byle jaki haczyk. [...] hak Ovego będzie mocny jak skała".
Życie jednak pisze własne scenariusze. Oto niespodziewanie, w pewien wtorek — dzień po tym fatalnym dniu, w którym stracił pracę — dzień, w którym postanowił wbić w sufit hak, by zakończyć coś, co jego zdaniem zakończyć należało „[...] jego rozmyślania brutalnie przerywa jakiś przeciągły szurający odgłos. Brzmiący wręcz jak dźwięk, który mógłby powstać, gdyby jakiś gamoń próbował cofać japońskim samochodem z przyczepą wzdłuż ściany domu Ovego".
Pojawiają się nowi sąsiedzi. Zwariowana cudzoziemka z jej nieokiełznaną rodziną.
Ona — Parvaneh, kobieta nieugięta, wrażliwa, o niesamowitym uśmiechu.
„Widzi niską, czarnowłosą, około trzydziestoletnią kobietę, ewidentnie obcego pochodzenia, wściekle gestykulującą w stronę [...]".
On — Patrick (Gamoń), który nawet na drabinie nie umie się utrzymać.
„[...] o wiele za wysokiego blondyna w zbliżonym wieku, wciśniętego w fotel o wiele za małego japońskiego auta z przyczepą, które właśnie szoruje całą ścianę domu Ovego".
Zamieszanie czas zacząć. Przybycie nowych lokatorów osiedla zapoczątkowuje całą serię wydarzeń. Na świat wychodzą sprawy do załatwienia, ważniejsze niż samobójstwo. Sonja będzie musiała na niego poczekać „[...] tam na górze, bo akurat teraz nie mam czasu umierać".
Z każdą kolejną stroną powieści pojawiają się kolejni bohaterowie: kot, z przykrótkim ogonem i futerkiem po przejściach — bez którego czegoś brakowałoby tej historii; Jimmy, Mirsad, Anders, przesympatyczna trzylatka i jej siedmioletnia siostra; Anita, Rune i inni. Każde z nich ma do odegrania ważną rolę.
Niezwykła i niebanalna opowieść o miłości, przyjaźni, pomocy sąsiedzkiej i o tym, że bywają rzeczy ważniejsze od tęsknoty, i że życie przynosi także miłe niespodzianki.
Wzruszająca, napisana z niezwykłym poczuciem humoru książka szwedzkiego pisarza. Cudowna i tak bardzo „ciepła” w odbiorze. Podczas lektury nie obyło się od śmiechu, wzruszenia, zadumy i łez. Pełna mądrych słów.
„Zawsze myślimy, że będziemy mieli jeszcze mnóstwo czasu na wszystko, co chcemy zrobić z innymi ludźmi. Czas, żeby powiedzieć im pewne rzeczy. A potem zdarza się coś i stoimy nagle zaskoczeni, i w myślach mamy słowa takie jak »gdybym«".
Wspaniała książka — na długie wieczory i każdą inną porę.
Przyznaję, że mój odbiór głównego bohatera — przynajmniej na początku książki — mógł być inny (a może nie?), gdybym wcześniej nie obejrzała ekranizacji tej powieści, z Tomem Hanksem w roli Otto (Ove). Polubiłam tę postać. W związku z czym już od pierwszej strony powieści odbierałam głównego pozytywnie. I tu — tak na marginesie — można by zacząć rozważania na temat, co pierwsze — film, czy książka?
Książka, jak to często bywa, odkrywa więcej kart, niż scenariusz filmowy. Jest świetnym uzupełnieniem. To z niej dowiemy się, kim jest Ove, jakie miał dzieciństwo, jak dorastał i jak poznał miłość swojego życia. Dlaczego jest tym kim jest i taki jaki jest.
„Ludzie mówili, że jest zgorzkniały. Może mieli rację, nie wiedział dobrze. Nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiał. Ludzie mówili też, że jest »asocjalny«, a Ove zakładał, iż chodzi im o to, że nie przepada za ludźmi. I z tym rzeczywiście mógł się zgodzić".
Każdy człowiek ma swoją przeszłość i swoje rany oraz blizny. Każdy też niesie w sobie dobro. Kwestia tylko tego, czy umiemy je zauważyć.
Na okładce Tom Hanks w roli Otto. Film „Mężczyzna imieniem Otto”, na podstawie bestsellera „New York Timesa”— „Mężczyzna imieniem Ove”
Polecam wszystkim.
I tak na samo zakończenie: pamiętaj drogi Czytelniku, że każdy z nas ma swoją historię. Nie oceniaj innych po pozorach, bo zdarzyć się może, że w tym z pozoru zgorzkniałym człowieku, tkwi wiele dobra i ciepła. Trzeba tylko umieć je zauważyć i czasem pomóc im (znów) ujrzeć światło dnia.