Wyobraźcie sobie, że nadejść musi chwila, w której będziecie musieli zmierzyć się z tym, co zamierzacie robić w przyszłości. Czym chcecie się zajmować? Zostaniecie kucharzem lub kucharką? Skrybą? Dyplomatą albo dyplomatką? Czy może pragniecie ubrać zbroję, wziąć do ręki miecz i walczyć na śmierć i życie za własne królestwo? To, o czym marzycie, niekoniecznie musi się spełnić. Do zostania rycerzem możecie nie mieć odpowiedniej postury i predyspozycji, do bycia skrybą wyjątkowej kaligrafii, do gotowania wystarczających umiejętności. Wtedy zostaje wam tylko jedno – praca na wsi, z dala od spełnienia własnych marzeń.
W takim świecie żyje Will oraz jego przyjaciele. Nadchodzi chwila, w której możny baron zadecyduje o jego przyszłości. Chłopak marzy o byciu rycerzem, jednak nie posiada odpowiedniej –postury fizycznej – jest drobny, przez co nie byłby w stanie odpowiednio władać mieczem. Will posiada jednak inne, zachwycające umiejętności, które przyciągają uwagę Halta, który proponuje mu przystanie do zwiadowców. Być może nie jest to coś, o czym marzył Will, jednak to dopiero początek fascynującej przygody, jakiej by się nawet nie spodziewał.
Doskonale pamiętam początek mojej przygody z tą serią, a dokładniej zawahanie towarzyszące mi myślom nad kupnem pierwszego tomu. Wahałam się mnóstwo razy, na okrągło przeglądałam opinie na stronach internetowych, podpytywałam znajomych, aż w końcu postanowiłam zaryzykować i kupić pierwszą część. W najgorszym wypadku, gdyby mi się nie spodobała, nie musiałam przecież kupować kolejnych części, prawda? Moje obawy były tak bezpodstawne, że teraz mam ochotę się z tego śmiać. Cieszę się, że nie zrezygnowałam z kupna „Ruin Gorlanu”, bo zapewne ominęłaby mnie przygoda z tak świetną książką a zarazem początkiem cudownej – mam nadzieję! – serii. Jednak czy spodziewałam się, że powieść ta aż tak bardzo mi się spodoba? Absolutnie nie, co było tym większym zaskoczeniem.
Ktoś poszukuje sympatycznej, wciągającej i całkowicie porywającej książki przygodowej? Z odrobiną fantastyki? Powieści, która pokazuje, że – być może nie zawsze – jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Jeżeli tak, pierwszy tom „Zwiadowców” jest doskonałym wyborem na oderwanie się od ponurych myśli lub po prostu spędzenie miłego czasu w towarzystwie naprawdę dobrej książki. Ciężko mi dokładnie sklasyfikować tę lekturę, bo czy jest ona jedynie dla młodzieży? Nie wydaje mi się, gdyż według mnie świat w niej przedstawiony może porwać każdego, nawet znacznie starszego czytelnika.
„- A z jakiegoś niezrozumiałego powodu byli uczniowie wprost marzą o tym, by przyłapać swojego mistrza z opuszczonymi portkami. - Spoglądał na Willa tak oskarżycielsko, że chłopak już zamierzał zaprotestować i zapewnić go, że on nigdy nie zachowa się w ten sposób. Uświadomił sobie jednak, że prawdopodobnie nie omieszka spróbować, i to w dodatku przy pierwszej nadarzającej się okazji.”
Czasami nachodziło mnie takie wrażenie, że autor być może zbyt łagodnie traktuje swoich bohaterów, oszczędzając im krzywd i cierpień. Jednak zaraz potem przypominałam sobie te wszystkie nieszczęścia, z którymi się spotkali i zaczęłam wierzyć w intencje autora. Absolutnie nie posądzam tej książki o naiwność, tym bardziej, że niektóre wydarzenia doskonale świadczą o jej braku, jednak w pewnych momentach ma się wrażenie, że świat stworzony przez Johna Flanagana jest niemalże baśniowy. Jednakże jak wiadomo, w każdej baśni występuje dobro i zło, tak też jest w pierwszym tomie „Zwiadowców”. Bohaterowie nie raz potkną się o kłody rzucane im pod nogi, jednak z pomocą przyjaciół będą w stanie podnieść się i z uniesioną głową iść dalej.
Urzekło mnie to, jak skrupulatnie autor zadbał o wątki poboczne, nie skupiając się jedynie na przygodach Willa. Inne postaci są równie istotne, a ich losy przedstawione w tak samo ciekawy i interesujący sposób. Cieszę się, że autor po pewnym czasie nie zapomniał o niektórych bohaterach, bo być może nie są postaciami pierwszoplanowymi, jednak według mnie są równie ważni i każdy z nich wprowadza do tej historii coś innego. Postacie w tej książce są bardzo różnorodne i barwne, każdy z nich odznacza się indywidualizmem, umiejętnością samodzielnego myślenia i – niektórzy z nich – prawdziwym charakterkiem. Każdy wzbudza sympatię, co jest dużym krokiem do pokochania tej książki.
W świecie stworzonym przez autora nie sposób się nie zakochać. To szczególnie łatwe zadanie dla tych, którzy fascynują się klimatem średniowiecza, a którego nie sposób tutaj nie zauważyć. Sama sceneria jest zachwycająca i z łatwością można wyobrazić sobie lasy, równiny, tytułowe Ruiny Gorlanu oraz o wiele więcej ciekawych i przyciągających uwagę rzeczy. John Flanagan opisuje to wszystko z taką łatwością i lekkością pióra, że obrazy te w jednej sekundzie pojawiają się przed oczyma.
Mogę śmiało zachęcić wszystkich poszukiwaczy dobrej przygody i ciekawie przedstawionego świata do przeczytania tej książki. Zabierając się za nią nie wiedziałam dokładnie, czego oczekuję, jednak w żadnym stopniu nie zawiodłam się na tej powieści i po jej przeczytaniu śmiem przypuszczać, że kolejne części będą równie wciągające i porywające już od pierwszych stron. Książka ta to nie tylko opowieść o przeżywaniu ciekawych przygód, ale również o przyjaźni, odwadze i umiejętności wybaczania tym, którzy przyczynili się kiedyś do naszego nieszczęścia. Momentami bawi i wywołuje uśmiech na twarzy, chwilami zaś powoduje wzruszenie i napięcie w oczekiwaniu na to, co wydarzy się dalej.