Jeszcze przed wyjazdem sięgnęłam po tę książkę z nadzieją, że przeczytam choć połowę, a z resztą rozprawię się po powrocie z Zakopanego. Jednakże lektura pierwszej części serii o zwiadowcach zaskoczyła mnie na tyle, że w ciągu kilku godzin przeczytałam wszystko i bardzo żałowałam, że mam na podorędziu tylko ten jeden tom. Na razie, bowiem wiem już, że muszę (i chcę) zapoznać się z całością, liczącą sobie aż jedenaście (!) tomów.
"Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu" to pierwsza część autorskiego pomysłu znanego już Wam z recenzji "Drużyny. Wyrzutków" Johna Flanagana - Australijczyka, który postawił sobie za punkt honoru, aby rozbudzić moją wyobraźnię i zafascynować mnie swoimi powieściami. Książka liczy sobie trzysta pięćdziesiąt stron, jednak jest tak przyjemna i lekkostrawna, że czas mija przy niej ekspresowo. Pocieszam się tym, że kolejne tomy z pewnością będą dużo obszerniejsze. Okładka nie powala na kolana swoim kunsztem, ale jest prosta i wymowna - mi osobiście podoba się i nieskomplikowana ilustracja nawiązująca do tytułowych zwiadowców, i charakterystyczna czcionka.
Jest to już druga książka Flanagana, którą czytam w przeciągu dwóch miesięcy. I jeśli "Drużyna. Wyrzutki" wprawiła mnie w dobry humor, tak "Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu" wywołały u mnie czystą czytelniczą euforię. Możecie mnie zbesztać za fascynację tego typu książkami (wszak jako osoba oczytana czytam coś, co klasyką nie jest i nigdy nie będzie), ale ja nie zrezygnuję z czegoś, co lubię, aby przypodobać się innym.
W książce znajdziecie historię osieroconego piętnastolatka Willa, który wraz z innymi sierotami czekał na Wybór - dzień, w którym Mistrzowie Sztuk dobierają sobie uczniów, co jest dla nich okazją do wykazania się i okrycia chwałą. Will, najmniejszy i najchudszy ze wszystkich, pragnął zostać rycerzem, ale sir Rodney potwierdził jego najgorsze obawy - chłopiec nie nadawał się do bycia wojownikiem. Mało tego! Żaden inny Mistrz nie chciał uczynić go swoim uczniem, więc Will utracił resztki nadziei. Wskutek pewnej przygody (gorąco polecam do zapoznania się z jaką) został jednak przygarnięty przez zwiadowcę Halta, który dostrzegł w nim potencjał i postanowił dać mu szansę. Musicie wiedzieć, Halt to żywa legenda - podczas wojny to on zaprowadził oddział żołnierzy na tyły wroga, co przyczyniło się do zwycięstwa sił króla Duncana. Will, chcąc wykorzystać daną mu szansę, rozpoczął karkołomny trening pod okiem słynnego zwiadowcy, ucząc się fechtunku i tajników bycia prawie że niezauważalnym. Badał tropy, ukrywał się przed Haltem, strzelał z łuku i jeździł konno. Niestety, sielanka nie mogła trwać wiecznie - na corocznym Zlocie Zwiadowców wyszło na jaw, że siły zdrajcy Morgaratha znów się mobilizują, a ku ruinom Gorlanu podążają tajemnicze potwory. Nasi zwiadowcy w towarzystwie dawnego ucznia Halta ruszyli na łowy. Co ich spotkało w ruinach Gorlanu - przekonajcie się sami!
Co mi się w tej książce spodobało, to z pozoru niewidoczne powiązania z pierwszą częścią "Drużyny". Kilkukrotnie pada nazwa Skandii - pod kątem tego, że jest to zły, barbarzyński naród, niebezpieczny i wrogi królestwu. Co najciekawsze, "Drużyna. Wyrzutki" przedstawia zupełnie inny obraz Skandian, co stanowi dodatkowy smaczek przy lekturze obu książek.
Ponownie chciałabym też podkreślić rolę charakterystycznego stylu Flanagana. Autor ma dar przedstawiania historii w przystępny, ciekawy sposób, przez co nie zauważa się upływu stron i czasu im poświęconego. Książka nadaje się dzięki temu dla młodszych odbiorców, a także dla entuzjastów tego typu powieści - bez względu na wiek - również dzięki temu, że historia jest przewidywalna, a granica między Dobrem a Złem mocno zaznaczona.
Nieco irytujący jest sposób kreowania przez autora głównego bohatera. Tutaj również jest to młody chłopak z niemałym bagażem doświadczeń, niski i chuderlawy, ale z pewnymi umiejętnościami, niedoceniany, a przez to zaskakujący swoich rodaków. W identyczny sposób Flanagan kreuje postać nauczyciela - szorstkiego w obyciu, z pozoru nieprzyjemnego człowieka, w którym z czasem budzą się ludzkie odczucia. Jest to wtórny pomysł, ale w wykonaniu Flanaganam, biorąc pod uwagę ogrom zalet jego powieści, ciężko uznać to za ciężkie przewinienie. Ja jestem mu to w stanie wybaczyć, zwłaszcza że kreacja głównego bohatera nie razi mnie aż tak bardzo, a Halta wręcz ubóstwiam za niezłomność charakteru i odwagę.
Naprawdę ciężko powiedzieć coś złego o tej książce. Może i jest mało ambitna, może i momentami zbyt statyczna i przewidywalna, ale ma swój urok, któremu większość z nas uległo bądź jeszcze ulegnie. Jak już mówiłam, nie mam zamiaru rezygnować z takich książek, aby przypodobać się innym. A Wam szczerze polecam serię o zwiadowcach. Jeśli tylko lubicie ciekawe historie, lekki styl pisarza, wyraźnie zarysowaną granicę między Dobrem a Złem (jak u Tolkiena!) - nie zawiedziecie się Flanaganem.
Ocena: 5/6