"Płacząca Zuzanna" to debiut powieściowy Alony Kimchi. Mieszkająca obecnie w Tel Awiwie pisarka, urodziła się na Ukrainie, lecz jako dziecko wyemigrowała z rodziną do Izraela.
Przyznaję, że z początku książka mi się nie spodobała. Przeczytałam jakieś 30 stron, kiedy stwierdziłam, że już więcej nie dam rady. Odłożyłam ją na półkę z myślą, że przy najbliższej okazji oddam ją do biblioteki, ale... mimo wszystko nie dawała mi spokoju. No i w końcu dałam jej drugą szansę. Tym razem czytanie skończyło się powodzeniem, bo dotrwałam do ostatniej strony :)
Bohaterką powieści jest trzydziestotrzyletnia mieszkanka Tel Awiwu - Suzanna Rabin. Jest zamkniętą w sobie, chorobliwie nieśmiałą, niestabilną emocjonalnie kobietą. Wszystko, co jest związane z ciałem człowieka, a szczególnie jej fizjologią, napawa ją obrzydzeniem. Nawet jej własne ciało jest dla niej wstrętne. Nie jest w stanie nawet jeść przy innych. Wydaje się, że celem jej życia jest zapadanie się w sobie, staranne chowanie w swoją skorupkę, by nikt jej nie widział, nie zauważał jej istnienia. Przyczyną owego zachowania jest najprawdopodobniej załamanie nerwowe po śmierci ojca. Wydaje się, że na stan psychiczny, w którym znajduje się Suzanna, niebagatelny wpływ ma również jej matka, Ada. Osacza wręcz córkę swoją nadopiekuńczością. Czujemy, że w pewnych momentach wręcz przekracza granice, niesmak wywołuje scena, w której matka i dorosła córka kąpią się razem w wannie. Mimo tej niezdrowej relacji, życie Suzanny i jej najbliższych toczy się swoim tempem, wypełnionym codziennymi, przyziemnymi sprawami. Tę harmonię życia rodzinnego burzy przybycie dalekiego kuzyna, Naora. Ten młody, dwudziestoośmioletni mężczyzna staje się punktem zwrotnym w życiu Suzanny. Na początku jednak nic nie wskazuje na jakiekolwiek zmiany. Wręcz przeciwnie. Suzanna nie akceptuje Naora. Nazywa go Gościem. Traktuje jak intruza, a jego obecność w domu ją paraliżuje do tego stopnia, że nie potrafi skorzystać z ubikacji w obawie, że ten usłyszy krępujący odgłos oddawania moczu. Sytuacja powoli zmienia się, gdy Naor podejmuje próby zaprzyjaźnienia się z Suzanną. Choć sam ma problemy i nie posiada krystalicznego charakteru (sam siebie tak opisuje: "Wszystko u mnie zaczyna i kończy się na ego. Jestem narcystą" (str 116), "jestem wykolejeńcem", "jestem tchórzem"), to jest jedyną osobą, która ma możliwości, by przywrócić kuzynkę do życia. Sytuacji pomaga fakt, że Suzanna zakochuje się w Naorze.
Bardzo się cieszę, że narratorem powieści jest sama bohaterka. Sprawia to, że nie jesteśmy tylko obserwatorami, lecz znajdujemy się w samym centrum wydarzeń. Słyszymy to, o czym myśli Suzanna, patrzymy jej oczami, znamy dokładną analizę jej odczuć. Jesteśmy jakby w niej samej, a to pozwala nam w pewnych sytuacjach identyfikować się z bohaterką. Suzanna jest bardzo ciekawą postacią. Przechodzi wewnętrzną metamorfozę, ale nie jest ona aż tak spektakularna, jakby nam się wydawało. Na początku mamy metodę małych kroczków, potem zmiany są jakby śmielsze, ale cały czas okraszone to jest dużą dawką łez. Suzanna dorasta, przemaga w sobie strach, próbuje uniezależnić się od matki, ale i tak do samego końca nie jestem pewna, czy sobie poradzi. I dobrze, bo to jest bardziej wiarygodne.
Kimchi porusza również w swojej powieści poważny problem - nadopiekuńczości. Może to być w pewnym sensie lekcja dla każdego z nas, bo ta cecha charakteru skrzywdziła już niejedno dziecko na świecie.