Są takie powieści, które z biegiem lat i z jakiś powodów stają się kultowe. Nie są bynajmniej wybitne, ale jakiś czynnik sprawia, że mówimy o nich z atencją i uznajemy, że są dziełami przełomowymi dla swojego czasu. Taką właśnie powieścią jest "Inwazja porywaczy ciał" Jacka Finneya - opowieść o wyjątkowo przerażającej inwazji obcych form życia na Ziemię. Legendarne dzieło Finneya z 1954 roku właśnie doczekało się kolejnego polskiego wydania w ramach nowej serii sci-fi Wymiary od Wydawnictwa Vesper.
A co my tu mamy? Przede wszystkim małe amerykańskie miasteczko Mill Valley. Bo i kto nie kocha małych amerykańskich miasteczek? Zamknięta społeczność, wszyscy się znają. Domy jednorodzinne, małe sklepiki i lokalny lekarz Miles Bennell, który postanawia opowiedzieć nam bardzo dziwną i mroczną historię o tym jak jego miasteczko została zaatakowane przez Obcych. Zaczyna się dość niewinnie, jak większość tego typu opowieści. Jedna z pacjentek wyznaje Milesowi, że jej wujek, choć wygląda, mówi i zachowuje się jak wujek, tym wujkiem nie jest, że ktoś się pod niego podszył. Lekarz to bagatelizuje, ale w kolejnych dniach przychodzą do niego kolejni pacjenci twierdząc, że ich bliscy również zostali podmienieni, a sprawa robi się jeszcze dziwniejsza, gdy miejscowy pisarz Jack Belicec zaprasza doktorka do swojego domu i pokazuje mu co odkrył pod schodami swojego zielonego domu na wzgórzu...
Już od pierwszym stron powieści Finneya czuć duszną, klaustrofobiczną i niepokojącą atmosferę. Właśnie za to lubię małe miasteczka: można je łatwo zamknąć, odciąż od reszty świata i właśnie tak to wygląda w "Inwazji porywaczy ciał". Nasi bohaterowie od początku są zdani na siebie i nie od początku zdają sobie sprawę z czym tak naprawdę mają do czynienia. Rozwikłanie tej zagadki przychodzi im z większym trudem niż nam, bo my - jako czytelnicy - jesteśmy w stanie rozkminić to znacznie szybciej. Ale to zupełnie mi nie przeszkadzało w odbiorze tej książki, bo Jack Finney pisze ciekawie i umiejętnie buduje klimat grozy. No właśnie, bo "Inwazja porywaczy ciał" to właściwie klasyka horroru science fiction. Ta domieszka horroru/grozy jest tu wyraźnie wyczuwalna, niczym kmin rzymski w wojskowych pancerwaflach, czy kłamstwo w gębach polityków. Ale to bardzo dobrze. Ta groza jest dopełnieniem i czyni całą opowieść jeszcze bardziej mroczną.
Osaczenie, odizolowanie, zaszczucie, niepewność - te wszystkie uczucia towarzyszą bohaterom "Inwazji porywaczy ciał", a przy okazji udzielają się też czytelnikowi. Ten dreszczyk emocji jest bardzo przyjemny, choć pewnie postaci w powieści nie podzieliliby tego zdania. Czytając kolejne rozdziały, wgryzając się w tę opowieść, cały czas towarzyszyło mi poczucie, że nad Jackiem Finneyem w jakiś sposób czuwa duch Herberta Georga Wellsa. To nie tak, że da się porównać fabułę "Inwazji..." do "Wojny światów". Nie, nie, nie. To są dwie zupełnie inne historie, które łączy właściwie tylko to, że mamy do czynienia z kosmitami, choć w skrajnie różnych formach. Chodzi mi bardziej o sposób opowiadania, narracji - o, tu już te podobieństwa dostrzegam. "Inwazja porywaczy ciał" wydaje się jednak bardziej pesymistyczna od twórczości Wellsa, bardziej melancholijna. Co ma swój urok, choć pewnie nie każdemu podpasuje.
"Inwazja porywaczy ciał" to powieść, którą powinien poznać każdy miłośnik gatunków. Jack Finney zupełnie inaczej, nowatorsko podchodzi do tematu ataku obcych form życia na naszą planetę i chociażby z tego względu ta pozycja zasługuje na uwagę. Poza tym ta osobliwa inwazja staje się pretekstem do opowiedzenia znacznie głębszej, wręcz egzystencjalnej opowieści o utracie własnej tożsamości, uczuć, człowieczeństwa... Do tego dochodzi całkiem niezłe tłumaczenie Henryka Makarewicza, no i genialna okładka Michała Lorenca. Całość prezentuje się wyśmienicie i daje coraz większe nadzieje na to, że nowa seria sci-fi od Wydawnictwa Vesper stanie się wkrótce najważniejszą serią na polskim rynku wydawniczym. Trzymam kciuki za Wymiary i czekam na więcej.
© by MROCZNE STRONY | 2023