Bezbarwna codzienność i pełne namiętności noce. Spoglądanie na mężczyzn jako na obiekt chwilowego porządana, nie człowieka, który może zostać na dłużej. Mylenie miłości z pragnieniem. Odrzucanie kolejnych osób i bycie odrzuconym przez kolejnych mężczyzn. Strach przed uczuciami, strach przed stabilizacją, strach przed życiem.
Właśnie tym jest ta książka.
Bohater miotał się i sam nie wiedział czego chce. Skoro jego życie w Polsce opierało się na kolejnych pustych relacjach i niesatysfakcjonującej pracy, wierzył, że podróż do Wielkiej Brytanii wszystko zmieni. Zmieniła jednak jedynie zarobki i język, którym musiał się posługiwać. Problem bowiem tkwił w nim, nie w jego otoczeniu.
Nie potrafił dochować wierności i jemu nie potrafili jej dochować. Szybko mówił puste „kocham cię" i szybko sam słuchał tych słów. Okłamywał ludzi wokół siebie i oni okłamywali jego.
Bezimienny bohater tonął w toksycznym świecie cielesności, która nie mogła dać mu tego, czego szukał. A szukał, jak każdy z nas, sensu. By jego codzienność miała cel.
„Jest tylko ta prawda: kochaj się w chłopcu jedną noc, bo każda kolejna z nim spędzona spowoduje, że będziesz odczuwał dysharmonię między tym, co robisz, a tym, co robić powinieneś. Znajdziesz się w niezręcznej sytuacji, bo kochając się z nim, będziesz myślał tylko, żeby to przetrwać."
Historia została opowiedziana krótkimi zdaniami, które nie bały się brutalności uczuć czy czynów. Dobór słów miał w sobie pełne szarości piękno, a sposób w jaki zostało ukazane życie osoby homoseksualnej w Polsce a w Anglii był boleśnie prawdziwy i kontrast ten uwierał.
Jarek Skurzyński przedstawił poważny problem z bliskością, a zrobił to za pomocą migawek. Krótkich scen, jakie koncentrowały się na życiu uczuciowym. Już od pierwszych stron czułam brak nadziei na zmianę. Czułam, że nie każda historia ma dobre zakończenie i nie wszystkie problemy da się od tak rozwiązać. Nie ważne, kogo na naszej drodze postawi życie — jeśli problem tkwi w nas, to wciąż będziemy popełniać te same błędy. I właśnie o tym jest ta opowieść.
„Jasne, bo miłość do bzykania jest potrzebna tak, jak kolejne dziecko matce, która ma ich już ośmioro."
Końcówka troszkę namieszała mi w głowie i czułam, jakbym straciła wraz z bohaterem kontakt z rzeczywistością, ale książka pozwoliła mi tonąć w uczuciach, a to zdecydowanie cenię sobie w książkach najbardziej. Mi więc „Zrolowany wrześniowy Vogue" się podobał. Może nawet bardziej, niż byłabym w stanie to przyznać. I może poczułam go mocniej, niż bym sobie tego życzyła.