Gdy na świecie rozwinęła się tajemnicza epidemia, zabijając niemal wszystkie zwierzęta, dzięki zaawansowanej genetyce naukowcy stworzyli lepsze wersje swoich pupili. O ile książka Bartłomieja Kurkowskiego pt.: „Hycel” zapowiadała się naprawdę obiecująco i sięgnęłam po nią pełna oczekiwań, tak rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej.
Już na początku nie bardzo wiedziałam, co się dzieje. Dopiero po dwudziestej stronie zaczynało mi coś świtać i pojawił się jakiś element fabularny, jeden z niewielu konkretów, jakie możemy się z lektury dowiedzieć. Wszystko jest opisane dosyć chaotycznie, przez co ciężko zrozumieć, o co chodzi. Łatwo rozpraszałam się przy czytaniu, często sprawdzałam, ile zostało stron do końca i sporo rzeczy chyba mi umknęło.
Kiedy już przyzwyczaiłam się do czasowników w czasie teraźniejszym i zaczęłam mniej więcej łapać, jak wyglądał tamten świat, pierwsze opowiadanie się skończyło i znowu zostałam rzucona na głęboką wodę. Tym razem trzecia osoba i czas przeszły. Jak się potem okazało, każda część napisana jest w trochę inny sposób, co z jednej strony stanowi zaletę, z drugiej jednak – nie do końca. Nagromadzenie podmiotów domyślnych sprawiało, że przestałam się orientować, kim jest główny bohater, z kolei zaraz potem przewijało się dużo nieznanych imion, których nie potrafiłam dopasować do konkretnej postaci.
Czytanie utrudniają zdania pojedyncze – chwilami jest ich po prostu za dużo, przez co szybko się męczyłam. Denerwujące są też przeskoki w czasie i miejscu akcji – w jednym akapicie coś się ma wydarzyć, w drugim jest już dawno po fakcie. Jednocześnie odczuwam pewien niedobór opisów, przez co nie mogłam sobie wyobrazić otoczenia, w którym przebywał bohater.
Mimo to udało mi się znaleźć parę dobrych cytatów. Całokształt podsumowuje ten konkretny: „Ludzie pozostają nieświadomi od narodzin, namnożyli problemów, przeludnili nimi świat. Nie starczy miejsca dla nich samych”. Idealnie przedstawia on to, co się stało ze światem – granica została przekroczona. Pomimo bałaganu, udało mi się jednak zrozumieć, jakim cudem powstawały owe ulepszone wersje zwierząt i dlaczego niektórzy ludzie się na to decydowali.
Na mały plusik zaliczam mnóstwo zdrobnień, których autor najwyraźniej używał rozsądnie – niewystarczająco dużo na raz, aby nie zdążyły się znudzić. Dzięki temu powstała atmosfera pewnej niedbałości – większość nie przejmowała się tym, jak wygląda rzeczywistość. Wyłapywanie „zwierzątek” i ich złe traktowanie, polowania i zemsty na hyclach są tam na porządku dziennym.
Sam początek książki, moim zdaniem, dosyć kiepski, potem było odrobinę lepiej, jednak koniec znowu pozostawiał wiele do życzenia. Parę razy miałam ochotę dać sobie spokój z czytaniem. Po lekturze skończyłam z większą ilością pytań niż odpowiedzi. „Hycel” miał całkiem spory potencjał fabularny, wielka szkoda więc, że nie został dobrze wykorzystany.