Wokół nas świat budzi się do życia. Wiosna! Wiosna! Z kubkiem jaśminowej herbaty wyglądam przez okno. W powietrzu unosi się zapach charakterystycznie nieokreślony. Coś pomiędzy rześkim porankiem, słodkim przedpołudniem i srebrną nocą. Zapach jednej z czterech najpiękniejszych pór roku. Uchylam szyby, która dzieli mnie od pełni szczęścia. Zamykam oczy…
… wokół mnie unosi się cudowny zapach. Zapach idealnie wypieczonego chleba mieszający się z zapachem wiosny. „Tak mogłoby być zawsze” – jakaś niesforna myśl przemyka przez głowę i zaraz znika jakby przepędzona. Tylko czym? Zazwyczaj przecież takie myśli zostają trochę dłużej, czasem za długo i człowiek o wszystkim zapomina. A tu proszę, myk, myśli nie ma. Za to w powietrzu unosi się okropny swąd. Chleb nie jest już idealnie wypieczony. On raczej jest okropnie przypalony!
Biegnę pod piekarnię. Zebrał się tam już całkiem spory tłumek (jak to zazwyczaj bywa składa się on z niezbyt taktownych osób). Przedzieram się by zobaczyć co się stało. W środku przy jednym ze stolików siedzi piekarz mamroczący coś do siebie, a za ladą stoi… nauczyciel. „Ciekawy początek dnia. Nie ma co.” – ta myśl zostaje już na dłużej. Podchodzę do osobnika reprezentującego Oświatę i szeptem pytam dlaczego co tu się dzieje.
-Żona piekarza uciekła z pasterzem. Aimable powiedział, że nie będzie pieczywa dopóki kobieta do niego nie wróci.
No tak, nie ma to jak złamane męskie serce, honor, duma, albo jeszcze coś innego, dla płci pięknej raczej niepojętego.
Pierwsza myśl jak pojawia się w mojej głowie: „Trzeba się wziąć, zebrać ludzi i znaleźć piekarzową. Przecież nikt nie będzie jeździł kawał drogi po chleb!” Jednak znowu problem. Ten z tym nie będzie szukał, bo już ich ojcowie ze sobą nie rozmawiali, a tamten z tym nie będzie razem się rozglądał, bo pierwszy czyta nie to co drugi. Zwariować można. Nawet ksiądz, niby osoba duchowna będzie zarzucał, że ktoś tam gdzieś się niemoralnie prowadzi.
I tak, po raz kolejny odkrywam głupie uprzedzenia jakie rządzą światem. Ba, odkrywam z pompą, bo z pomocą klasyka. Pagnol może nie jest znany w Polsce, ale we Francji? Kto go nie zna? Tu Marcel, tam Marcel i ta jego Prowansja…..
Jednak tu nie ważne są tylko uprzedzenia. Ważna jest również miłość. Cudowne uczucie przezwyciężające wszystko i potrafiące prawdziwie wybaczać. Je też odkrywam znów na nowo.
A to wszystko serwują mi w iście francuskim stylu (jeśli komuś z Francją kojarzy się Molier, gorzej jeśli z tym pięknym krajem kojarzy Wam się na przykład Wiktor Hugo…). Molier, Hugo, już widzę zaskoczenie na waszej twarzy. Rozwiązanie jest banalne, „Żona piekarza” pisana jest w formie dramatu. Tak, teraz widzicie podobieństwo, prawda? Jednak proszę się tym nie zrażać, niech nikt nie próbuje zasugerować, że ta forma jest zdecydowanie uboższa. Pamiętajcie co mówił Szekspir:
„Jeżeli w książkach czyta się tylko to, co zostało napisane, to całe czytanie na nic.”
Tak więc zapominając już o mojej jaśminowej herbatce, pamiętając o Williamie, czytam, podczytuję i jak zawsze ładnie wszystko wychodzi (dobrze, nie jak zawsze, ale wychodzi). Marcel znów przypomina nam co jest najważniejsze, znów jak matka swoim dzieciom wpaja znaną od wieków mądrość, pozwala nam samym odkrywać, że mimo różnic czasowych, kulturowych w ogóle nie różnimy się od bohaterów. Co więcej pozwala nam się zaśmiewać z ich błędów, waśni pokazując, że sami zachowujemy się identycznie. Na koniec to niezbyt miłe uczucie, wierzcie mi.
Jedyne czego brakuje, to te cudowne opisy do jakich mnie autor przyzwyczaił. Brakuje tego zapachu Prowansji. Chociaż, jeśli troszkę się skupimy, można go znaleźć w całej gamie postaci.
„Żona piekarza” – dzieło Pagnola napisane na podstawie opowieści. Dzieło króciutkie, ale pouczające. Dzieło niby proste, ale skomplikowane jak człowiek. Dzieło które spodoba się niektórym, bo niektórzy zobaczą w nim coś więcej niż tylko zwykłą opowieść.