Miło wspominam pierwszy kontakt z powieścią Ewy Lenarczyk "Nasza klasa i co dalej" ,dlatego postanowiłam sięgnąć po debiutancką książkę tejże autorki. Opis z okładki mnie zachwycił, ale jednocześnie poczułam, ze może nie być lekko...
Dlaczego? Dlatego, że "Zojda z Bieszczad" częściowo pisana jest gwarą...
Zojda będąc małą dziewczynką, została przygarnięta przez bieszczadzką zielarkę. Kobieta nauczyła Zojdę czytać i pisać, a także leczyć ziołami. Gdy opiekunka umiera, dziewczyna wychodzi za łemkowskiego chłopa i razem postanawiają wyjechać do Brazylii. Tam inne życie, miało być lepsze...
Po wielu miesiącach, trudach podróży trafiają do osady, gdzieś w Brazylii. Puste pola, łąki i karczowiska , to wszystko co na nich czekało. Ogrom pracy, wiele wyrzeczeń sprawiło, że osada stała się wsią pełną ludzi. Nie zawsze sympatycznych i przyjacielskich. Małżeństwo Zojdy okazało się być jednym wielkim rozczarowaniem. Pocieszenie znajduje w Janku, niestety, gdy wszystko zaczyna się układać, dochodzi go tragedii...
Zojda nie potrafi pogodzić się z losem, strapiona i rozczarowana trafia do klasztoru, który staje się jej domem na kilka lat. Tam staje się Zofią, piękną, dobrą i wykształconą, jednak los lubi płatać figle, przeszłość dopomina się o Zojdę...
Piękna i wzruszająca historia oparta na autentycznych wydarzeniach. Niestety jak to w życiu bywa nie zawsze świeci słońce i jest dobrze. Ciężkie życie Zofii, która uważa się za dziecię diabła, tam gdzie ona tam pech, wreszcie się zmienia. Bardzo młoda dziewczyna, która nagle zostaje sama, poślubia tego, który ją miłuje. Wielka podróż życia, która zabiera wiele ofiar, ale także z czasem daje wiele szczęścia. Początek XX wieku to wielka emigracja ludzi do Brazylii, gdzie jadą w nieznane, niepewne, ale z nadzieją na lepsze jutro. Autorka świetnie opisuje całą podróż, powstawanie osad, zachowanie zdesperowanych ludzi, a także postęp cywilizacji jaki przychodzi z czasem.
Jednak mnie najbardziej ujęła postać Zojdy, ciepła, dobra, nigdy nie odmawiająca pomocy. Choć wiele za młodu przeszła, nie stała się zgorzkniałą kobietą, a wspaniałą wykształconą kobietą, która szanuje innych i ich ciężką pracę. Sama ciężko harowała, by w jeden dzień wszystko stracić. Może dlatego była jaka była...
Nie mogę napisać, że książka należy do lekkich i przyjemnych, czytało się ją z ciekawością i niezwykle dokładnie. Gwara, jakiej używała autorka z czasem stała się lżejsza i bardziej zrozumiała, choć na początku nie było łatwym zadaniem przywyknąć do innych słów. Za to niektóre dialogi okazywały się niezwykle humorystyczne. Tak, muszę przyznać , że autorce poczucia humoru nie brakuje, tak samo jak i pomysłów.
"Zojda z Bieszczad" jest godna polecenia. Myślę, że zadowoli osoby, które lubią czytać książki o losach ludzi, emigracji, a także miłości. Polecam.