„Zodiaki. Genokracja” to fantastyka naukowa, w klimatach cyberpunku, w której ludzie na nowo uczą się żyć w świecie po groźnej epidemii o nazwie „Pandora". Skaziła ona, dosłownie wszystko oprócz tak jak wspomniałam miasta Oona, oddzielonego od Zewnętrza porządną warstwą osłony. Panuje system kastowy. Każdy ma obowiązek nosić bransolety, które są wyznacznikiem danej grupy społecznej, w zależności od metalu, z którego są wykonane. I tak począwszy od najczęściej rozpieszczonych genokratów, mających największą władzę, do zmutowanych deformantów, czyli cudownych hybryd, Magdalena Kucenty wprowadza nas do wykreowanego przez siebie biopunkowego świata. Muszę przyznać, że niektóre połączenia hybryd były wprost nieprawdopodobne, ale cieszę się, że autorce udało się mnie pozytywnie zaskoczyć.
Głównymi bohaterami książki są tytułowe zodiaki. Nie są oni zwykłymi ludźmi — zostali stworzeni w wyniku skomplikowanych badań genetycznych, takich jak wymienianie czy mieszanie genów. Wiele z nich to niekompletne, niestabilne wersje wymagające troszeczkę więcej poprawek i uwagi niż pozostałe. Nie oznacza to jednak, że zodiaki to tylko i wyłącznie szczury laboratoryjne. W czasie książki muszą radzić sobie ze swoimi złożonymi osobowościami i przerastającymi ich umiejętnościami. Nie mieli wpływu na to, kim się stali, dlatego każdy ich dramat i kryzys porusza serce, zwłaszcza fakt, że w teorii są wolni, aczkolwiek każde z nich już na zawsze przyporządkowane jest instytucji „Zodiak”, a przede wszystkim nie posiadającemu żadnych skrupułów Ojcowi.
To logiczne, że każdy zodiak przyjął imię danego gwiazdozbioru. Nie będę tu poświęcać większej uwagi na ich charakterystyce i opisie umiejętności, bo uważam, że czytelnik będzie miał większą zabawę odkrywać to wszystko samodzielnie. Najwięcej jednak mamy do czynienia z młodym Capricornem, który ma umiejętność dokładnego analizowania przyszłości, energetyczną, nieznacznie niestabilną emocjonalnie Pisces i połączonymi ze sobą bliźniętami — Gemini, starające się naprawić bałagan po swoim rodzeństwie. Musicie jednak mi uwierzyć na słowo, że autorka w każdą postać tchnęła życie i są one przedstawione w niesamowicie realny sposób.
Możecie od dziś nazywać mnie kolejnym Koziorożcem, bo idąc dedukcyjnym tokiem myślenia i dogłębną analizą okładki, liczby stron oraz rozdziałów, już od początku wiedziałam, że trzymam w rękach prawdziwy skarb. Okładka jest naprawdę bardzo piękna, kolory idealnie się kontrastują i odkąd przyszła do mnie ta książka, nie mogłam się doczekać, aż wgłębię się w tą historię.
Od razu widać, że mamy styczność z prawdziwym i godnym przeczytania dziełem, zważywszy na wątek, który nie jest jednym z tanich motywów, ciągle powtarzających się w książkach, nudząc czytelnika.
Mam mieszane uczucia do fabuły. Od pierwszych stron wrzucani jesteśmy na głęboką wodę. Nie jest to takie złe, ponieważ jeśli książka od nas w pewnym stopniu czegoś wymaga, to staje się pewnego rodzaju wyzwaniem, ale muszę przyznać
W dodatku została napisana prostym, zrozumiałym językiem. Nie sądzę, żeby ktokolwiek znalazł kłopot z ponadprzeciętnym słownictwem. Ponadto ujęło mnie to, że wszystkie zodiaki stanowiły dla siebie pewnego rodzaju rodzinę, która zawsze się wspierała albo przynajmniej próbowała. Może stosunki pomiędzy niektórymi nie były do końca zdrowe, ale pokochałam ich wszystkich. Osobiście, moją ulubioną postacią jest blond włosy chłopak, kilkakrotnie już przeze mnie wspomniany — Koziorożec.
Link do pełnej recenzji: