Być może pamiętacie, że w zeszłym roku zachwyciłam się pierwszym tomem serii Królestwo dusz – tomem o tym samym tytule? Jeśli nie, to spokojnie. Wówczas poczułam się tak, jakbym odnalazła prawdziwy diament. Kiedy więc dowiedziałam się, że premierę będzie miała najnowsza powieść Reny Barron – nie mogłam doczekać się lektury. Tak oto w tej recenzji mogę opowiedzieć Wam o swoich wrażeniach i być może określić, czy był to tom lepszy, czy gorszy od pierwszego.
Arrah powraca po dłuższym czasie na plemienne ziemie. Chce odnaleźć tych, którym udało się przeżyć atak demonów. Jej ukochany w tym czasie poluje na ostatnie ocalałe demony – tym samym odkrywając intrygę, która może zniszczyć ich cały świat. Król Demonów pragnie Arrah i nie spocznie, póki jej nie zdobędzie. Jeśli Arrah i Rudjek nie powstrzymają go na czas – zniszczy on wszystko i wszystkich, by zdobyć to, czego pragnie.
Arrah zdecydowanie dojrzała. Oczywiście, z pewnością znajdą się osoby, które będą na to patrzeć inaczej, lecz ja podczas lektury odniosłam wrażenie, iż ta bohaterka, która w pierwszej części była raczej zlękniona i nie do końca pewna tego, co może, a czego nie – tutaj pokazała, że choć dalej ma takie momenty, to jej pewność siebie wzrosła, a co więcej: siła również. W pierwszym tomie bardzo ją polubiłam, a tu tylko potwierdziłam swoje uczucia. Arrah nie jest idealną bohaterką - bywa dość lekkomyślna i robi pewne rzeczy bez wcześniejszego zastanowienia, lecz patrząc na jej odwagę i determinację w walce z demonicznymi siłami, mogę napisać tylko: wow.
Radjek został potraktowany tutaj zdecydowanie po macoszemu. Podczas lektury czułam, że autorce zależy bardziej na tym, by dobrze wykreować główną bohaterkę, zapominając tym samym o tym bohaterze. W nim tkwi taki potencjał! Cieszę się, że pojawiły się rozdziały, w których przedstawiano akcję z jego perspektywy, jednak i tak momentami czułam, że jest on spychany na boczny tor. Zamiast niego i tego, co dobrego wnosi do tej historii, Rena Barron wprowadziła nową dla mnie bohaterkę, czyli Dimmę. Ona z kolei wzbudziła moje sprzeczne odczucia i sama do końca nie wiem, czy ją lubię, czy wręcz przeciwnie.
W Żniwiarzu dusz dzieje się naprawdę dużo. W porównaniu do pierwszej części mogę napisać, że prawdziwa akcja toczy się dopiero tutaj. Wypełzające zewsząd demony, niewinni ludzie, którzy ponoszą śmierć za nic, a także walka dobra ze złem, która nie wiadomo, czy ma szansę na powodzenie – to tylko jakieś dziesięć procent wszystkiego, co się tutaj dzieje. Momentami czułam się zagubiona i trochę przytłoczona tym, co autorka tutaj serwuje, jednak ciekawość zwyciężała i brnęłam w tę historię dalej. Zdecydowanie nie jest to książka do bardzo szybkiego przeczytania, ponieważ wymaga od czytelnika pełnego skupienia. Spamiętanie imion bohaterów oraz sytuacji, jakie miały miejsce od początku do końca - to jest wyczyn. Jednak wart zachodu.
Nie potrafię określić jednoznacznie, czy jest to tom lepszy, czy gorszy od pierwszego. Pod względem akcji i zawiłości historii – zdecydowanie wypada lepiej. Jednak patrząc na tę pozycję pod względem ilości występujących postaci oraz elementów, które wypadałoby spamiętać, wygląda to ciut słabiej.
Żniwiarz dusz może spodobać się tym, którzy nie są fanami poprzedniej części - tu autorka pokazuje, na co ją stać i tym samym może odzyskać stracone zaufanie. Jednak domyślam się również, że nie każdy poczuje miłość do twórczości Reny Barron. Warto więc samemu sprawdzić, czy jest to coś dla Was, czy też nie – ja będę zachęcać do samodzielnej lektury i wyrobienia własnego zdania. Jedno jest pewne: akcji tu nie brakuje.