Zastanawia mnie zawsze fenomen cyklu o Wallanderze, do którego od czasu do czasu powracam. Mimo że mniej więcej znam fabułę, wciąż słucham tego audiobooka w znakomitym wykonaniu Leszka Teleszyńskiego z niesłabnącą uwagą. No cóż, na tym pewnie polega tajemnica dobrego pisarstwa, jednym Bozia dała talent a innym nie...
Książka zaczyna się tak, że pewien mężczyzna zabija w lesie trójkę młodych ludzi obchodzących noc świętojańską zaś Wallander zasypia za kierownicą i o mało co nie ginie w wypadku drogowym. A potem już leci: dalsze morderstwa i śledztwo.
Rzecz jest przede wszystkim dosyć suchą kroniką śledztwa, policjanci miotają się w niewiedzy, nie dosypiają, padają z nóg. Niemniej to świetna proza, bo Mankell jak mało kto potrafi oddać atmosferę wyczerpującej pracy policyjnej. Atmosfera książki jest mroczna, bo przecież mamy do czynienia z przerażającą zbrodnią. Niektóre sceny są straszliwie dramatyczne: dreszcz przechodzi gdy się czyta o odnalezieniu zwłok w lesie. Spośród polskich autorów taką atmosferę mroczności znajduję tylko u Wojciecha Chmielarza w cyklu o komisarzu Mortce.
Ciekawy jest inny motyw: Mankell pisze, że w robocie policyjnej ważny jest mentor, mistrz; takim mistrzem był dla Wallandera Rydberg, którego komisarz wciąż wspomina, zwłaszcza w trudnych momentach: „Zadawał sobie pytanie, jak postąpiłby Rydberg. Dopóki żył, Wallander mógł zawsze zwrócić się do niego o radę. Roztrząsali problemy, przechadzając się po plaży albo siedząc do późna w biurze. Tak długo, aż wpadli na jakiś trop. Ale Rydberg nie żył. Wallander na próżno usiłował usłyszeć w sobie jego głos.” Niemniej coś tam Wallander pamięta: „tych właśnie słów użył Rydberg. „Wyrzuć wszystko, co nieistotne. Na miejscu przestępstwa zawsze pozostają ślady, cień wydarzeń. Tego musisz szukać.”” Z kolei Wallander jest mistrzem dla innych, chociażby dla Ann-Britt Hoglund.
Wallander płaci wysoką cenę za swoją świetną robotę policyjną: siada mu zdrowie: ma za duży poziom cukru zwiastujący cukrzycę, ma wysokie ciśnienie. Jego życie osobiste nie istnieje, jest tylko wyniszczająca praca. To człowiek ciężkiego charakteru, choleryk, gdy go zdenerwuje rozmowa telefoniczna, to jest w stanie zniszczyć aparat. Niemniej to znakomity glina.
Irytowało mnie, że Wallander ciągle gdzieś zostawia komórkę, która wciąż mu się rozładowuje, albo zapomina o noszeniu broni. Ten powtarzający motyw staje się nudny, trochę to poniżej klasy Mankella.
Znakomity, mroczny kryminał.