Zapraszam na recenzję dwóch tomów niezwykłej serii “Znaki życia” autorstwa Wioletty Milewskiej
O tym, że będzie to historia życiowa, bardzo autentyczna wiedziałam od początku.
Nie spodziewałam się jednak, że poruszy ona we mnie, aż tak wiele emocji.
Bohaterki powieści Sylwia, Wiktoria i Malwina mieszkają w małej, polskiej miejscowości.
Każda z kobiet ma swoją rodzinę, codzienne problemy, rozterki i obowiązki.
Poboczny obserwator powiedziałby, że nie różnią się one niczym od tych tysięcy innych żyjących na wsi kobiet trudniących się pracą w gospodarstwie, wychowywaniem dzieci i wszystkim tym, co można łatwo na pierwszy rzut oka zaobserwować. Zauważyłby może spracowane dłonie, robocze ubranie czy źdźbło siana w wygodnie upiętej fryzurze.
Zmrużone oczy, które przez ciężką pracę straciły swój blask, a zamyślony wyraz twarzy zrzuciłby na karb skupienia nad wykonywaną pracą.
Wioletta Milewska postanowiła zajrzeć w głąb serc i dusz, tych kobiet, przedstawiając nam czytelnikom świat zbudowany na pozorach, lękach, niesprawiedliwościach, stereotypach, hipokryzji, obleczony prowincjonalnością, jak znakiem i wyznacznikiem życia.
Była to dla mnie bardzo osobista lektura. Nie tylko dlatego, że wychowałam na się na wsi, która oczywiście różni się teraz nieco od tej przedstawionej w książce. Jednak zachowania społeczności, przekazywane z pokolenia na pokolenie nauki, schematyzmy czy wzorce znam doskonale, dlatego mogłam tę historię bardzo mocno poczuć, pozwalając nawet zabrać się na spacer w głąb siebie i spokojnie, bardzo dokładnie przeanalizować, przemyśleć i poddać wartościowaniu wszystko to, co wpłynęło na mnie, jako kobiety wychowanej w takiej, a nie innej kulturze.
Nie jest to prosta i łatwa książka. Na tekście trzeba się skupić, tym bardziej że autorka używa nieco bardziej wymagającego języka, niż ten, który jest najczęściej używany w dzisiejszej beletrystyce. Doceniam i podziwiam zdania zbudowane piękną polszczyzną, bardzo rozbudowaną, czasem ozdobioną słowami, których już dziś raczej się nie używa.
Niezwykły, urzekający wręcz warsztat pisarski to ogromny plus “Znaków życia”.
Co więcej, autorka za pomocą słowa oddaje nie tylko bardzo obrazowo całą literacką rzeczywistość, ale również emocje bohaterów, ich przeżycia, przemyślenia, osobowości.
Czytając tekst, byłam do granic poruszona, zmartwiona, czasem rozbawiona. Odczuwałam strach na równi z postaciami, pragnęłam zmian razem z nimi i starałam się zrozumieć zawiłości ich przeżyć, jakbym była częścią ich świata. Książka pochłonęła mnie doszczętnie, tak, jak oczekuje się od dobrej literatury.
Bohaterowie wykreowani są do bólu autentycznie. Przedstawieni w taki sposób, że gdzieś we mnie tli się przekonanie, że mogłabym ich zobaczyć, dotknąć i z nimi porozmawiać.
Malwina od początku sprawiała wrażenie kobiety bardzo silnej, piekielnie inteligentnej.
Logiczne myślenie, próby zrozumienia i rozłożenia na czynniki destrukcyjnego dla niej, rodziny, jak i samego męża zachowania imponowały mi i prawie do samego końca miałam nadzieję, że kobieta jest w stanie odbudować się i odgrodzić od wszystkiego tego, co złe.
Miałam wrażenie, że Malwina wyniesie się ponadto wszystko i będzie wspinać się wyżej i wyżej... dlatego, jej upadek, gdy los postanowił z niej po raz kolejny zakpić, skazując na okrutne cierpienie, był dla mnie tak bolesny.
Sylwia również swoją siłą wzbudzała podziw. Niezaspokojoną potrzebę macierzyństwa kobieta przekuła w pielęgnowanie swojego ogrodu i całego domostwa. Za okazywaną przez nią wrażliwość i serce, przyroda odwdzięczała się, olśniewając swoim pięknem, które w jednych wywoływało zachwyt w innych zaś zazdrość…
Choć natura kojarzy się z harmonią, stabilizacją i homeostazą, trudno o taką w życiu Sylwii.
Bo oprócz zawiedzionych nadziei dotyczących jej małżeństwa, kobieta stanie przed jeszcze jedną ogromną próbą i wyzwaniem.
Wiktoria jest przykładem, jak łatwo zniszczyć człowieka poprzez dyskryminujące, stereotypowe i zaściankowe wychowanie. Ta postać, a szczególnie jej zachowanie wzbudzało we mnie coś w rodzaju sprzeciwu. Miałam niepohamowaną ochotę wtargnąć do książkowych Pietruch i przemówić tej kobiecie do rozsądku. Altruizm, który miała wpajany od najwcześniejszych lat, był niezwykle chorą i krzywdzącą odmianą. Byłam przekonana, że ten bunt, który powoli kiełkował wewnątrz niej, znajdzie się w końcu w takim punkcie, gdzie wybuchnie niczym nieskrępowany huragan. Niestety, zakorzenione głęboko przekonania, jakaś jakby przyklejona do jej osobowości potrzeba służenia i dawania się wykorzystywać, była silniejsza. Jednak to właśnie historia Wiktorii wzbudziła we mnie coś na kształt przymusu kibicowania, wręcz trzymałam fizycznie kciuki, aby ta cudowna kobieta obudziła się i zawalczyła o swoje.
Wszystkie postacie drugoplanowe, antagoniści czy nawet bohaterowie, którzy przemknęli gdzieś przez fabułę, byli doskonale wykreowani i bez wątpienia dało się wyczuć, że każdy z nich jest wprowadzony do historii po przemyśleniu ich roli i celów.
Trudno przy takich powieściach mówić o dynamice. Oczekuje się, że każda książka będzie trzymać w napięciu, dynamika będzie zrównoważona, by tam, gdzie należy — zwolnić, potem przyspieszyć, w zależności od wątków i motywów. “Znaki życia” są tak wielowątkowe, bogate w poruszaną problematykę, że ta dynamika przestaje mieć znaczenie. Tutaj pragnie się każdego zdania, każdego słowa.
Muszę przyznać, że okładka i graficzna oprawa nie przypadła mi do gustu. Mam wrażenie, że z jednej strony taka skromność nie przekona czytelnika do sięgnięcia po ten tytuł, z drugiej zaś dla książek tak bardzo życiowych, trudniejszych nie jest łatwo znaleźć, odpowiednią grafikę pasującą do całego konceptu.
“Znaki życia” to książki, od których nie mogłam się oderwać. Fabuła jest poruszająca, miejscami wręcz wstrząsająca, zmuszająca do przemyśleń i rozważań.
Polecam serdecznie wszystkim tym wielbicielom literatury, którzy mają ochotę na książkę o prawdziwym życiu, z mocnymi psychologicznymi wątkami, trudnymi tematami; która jest angażująca i wymagająca.