To skomplikowane.
Tak po prostu wyrazić opinię na temat powieści Anny Bichalskiej „Znak kukułki”. Na początku chcę nadmienić, że spodziewałam się zupełnie czegoś innego! Jakoś te wszystkie opisy i okładka zapowiadały, że będzie to przyjemna literatura obyczajowa, która lekko dryfuje w kierunku powieści skierowanej do kobiet. Tymczasem dostajemy od pierwszych stron potężną dawkę emocji i nastrojowy rollercoaster. I choć rozpoczyna się obyczajowo, dalej już tak nie jest.
To nieoczywiste.
Alina nie wie kim biologicznie jest, bo jak można to wiedzieć kiedy jest się adoptowanym. A właściwie przygarniętym, przysposobionym do nowej rodziny. Na dodatek cierpi na zaburzenia snu, które skutecznie utrudniają zwykłe funkcjonowanie, ale też przenoszą dziewczynę w alternatywne światy i przestrzenie. Dziury w pamięci, im jest starsza, bardziej doskwierają. Przekłada się to na życie zawodowe i towarzyskie, a przede wszystkie na znalezienie współlokatora, który zaakceptuje niecodzienne zachowanie. Codziennie i uporczywie z kawałków historii próbuje ułożyć swój świat.
„Znaku kukułki” nie można jednoznacznie sklasyfikować. To historia, która jest trochę sensacją, trochę sci-fi, lekko obyczajowa, trochę thriller psychologiczny z dużą dozą dramatu.
To jest dobre.
Lektura wciąga praktycznie od pierwszych stron. Początkowo jest całkiem zwyczajnie. Poznajemy Alinę i jej współlokatorkę Gretę, które próbują ułożyć relację. Gdzieś między wierszami uparcie przedziera się Zjawa. Zresztą cała powieść aż naszpikowana jest nadprzyrodzonymi stworami. Nie są to postacie typu zombie, to bardziej wytwory ludzkiej wyobraźni. „Znak kukułki” to jedna z tych książek, które wciągają Cię w prywatny świat, którego nie chcesz opuszczać. Który przenika. Jest ciężko i mrocznie, czasem przytłaczająco. To lektura, o której się myśli. Jest tajemniczo i niepokojąco. Nieoczywiście.
Nie byłoby tej powieści, gdyby nie wyraziści bohaterowie. Adopcyjny ojciec Aliny ma więcej do przekazania po swojej śmierci, niż przed. Nie tyle zostawia testament ale i wspomnienia, które dla Aliny będą ścieżką do prawdy i powodem szukania korzeni. Alina i Greta, łączy je pewna rzecz, której nie sposób się domyślić w trakcie czytania. Obie intrygujące i tajemnicze, choć trochę nierealne. Mysza, samotna dziewczynka, która ma skłonność do snucia opowieści, na co dzień musi zmierzyć się z losem. I Maria.
To nie dla każdego.
Z góry zakładam i ostrzegam, że powieść Bichalskiej nie wszystkim przypasuje. Unikalny i niebanalny świat pełen Zjaw, pustych, pchłopijawek i wędrówki na Skraj Świata. Wszystkie te elementy, a zapewniam Cię że w książce jest ich dużo więcej, składają się na klimat „Znaku kukułki”. Jest tu dużo z baśni, choć niekoniecznie takiej gdzie bohaterką jest księżniczka i na pewno kończy się happy endem. Dużo się dzieje. Gdzieś od połowy na pierwszy plan wysuwa się oniryzm, czasem ciężko odróżnić jawę od snu. Do tego kilka płaszczyzn czasowych i kilka miejsc, skutecznie mota czytelnikowi w głowie i wymusza skupienie.
To trudna książka.
Alina od pierwszych stron poszukuje własnej tożsamości. Podobnie Mysza, równoległa bohaterka, która na co dzień szuka akceptacji wśród rówieśników, która często i chętnie ucieka w wykreowany przez siebie świat. Dzięki czemu i my spoglądamy nieco refleksyjnie na swoje życie.
To na koniec.
"Szara Pani. Pani z kukułką. Znajduje wszystkie kukułcze jaja (...) Tych, którzy widzą więcej, nie pasują, są pomiędzy, ukradli cząstkę innych światów. Takich jak ty, ja... ona"
„Znak kukułki” niczym szkatułka pełna jest niesamowitych historii. Nie jest to nadzwyczajna powieść, ale przemyślana i dobrze skonstruowana. Choć dzieje się raczej współcześnie, czytelnik ma wrażenie, że mimo wszystko znajduje się w jakimś innym, alternatywnym świecie. Narracyjnie wciąga od pierwszej strony. A im dalej w las, tym bardziej intryguje bijąca z powieści ciemność. Skradła moje czytelnicze serce na dwa wieczory. Szczerze polecam.