Znaczy Kapitan to wydany po raz pierwszy w 1960 roku debiut książkowy dziś już niestety nieżyjącego już Karola Olgierda Borchardta, pisarza i marynarza, który karierę morską zakończył jako kapitan żeglugi wielkiej, a później wykładowca m.in. w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni. W tym zbiorze 37 opowiadań autor zawarł swe wspomnienia ze służby na przedwojennych polskich żaglowcach szkolnych "Lwów" i "Dar Pomorza" oraz statkach pasażerskich "Polonia" i "Piłsudski". Kluczową postacią wszystkich opowieści jest postać kapitana żeglugi wielkiej Mamerta Stankiewicza, wielkiej i niezwykle charyzmatycznej postaci polskiej historii morskiej, którego przezwisko stało się tytułem książki.
Znaczy Kapitan był postacią absolutnie nieprzeciętną i wspomnienia o nim również się takimi okazały. Zdobyły sobie rangę nie tylko najlepszej prawdopodobnie polskiej książki marynistycznej, ale również zasłużyły na uznanie krytyków i czytelników jako jedna z ważniejszych pozycji w całym dorobku naszej literatury pięknej XX wieku. Od pierwszego wydania minęły już pokolenia, a proza Borchardta nadal pozostaje prawdziwie piękną. Mam nawet wrażenie, iż staje się coraz bardziej urokliwa i magiczna wraz z upływającymi dziesięcioleciami. Jej romantyzm to jednak nie tylko magnetyzm morskich opowieści.
Rozmawiając o tej książce trudno się zdecydować, co w niej najbardziej urzeka, co najbardziej wartościowe, co najważniejsze. Czy niezwykła wręcz skromność autora, który choć sam obdarzony wielkimi przymiotami serca i umysłu, zawsze swe opowiadania koncentruje na osobach i dokonaniach innych, mimo iż i jego życiorys wystarczyłby na nakręcenie niesamowitego filmu? Czy pochwała największych wartości, które są dla mnie istotą prawdziwego patriotyzmu i człowieczeństwa – uczciwości, oddania służbie, zaangażowania w solidną pracę? Czy literackie przymioty jego stylu? A może magia jego narracji sprawiająca, iż wielu wilków morskich wspomina Borchardta jako tego, który ich zaczarował i pchnął do tułaczki po oceanach? Czy może jednak najważniejszy jest wielki ładunek wiedzy o morzu tamtych czasów, o historii polskiej obecności na morzach i niezwykle przekonujący obraz ówczesnych realiów pozwalający wręcz przenieść się na pokład „Lwowa” czy „Daru Pomorza” i przeżywać przygody jego marynarzy i oficerów? Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć.
Warto jednak podkreślić, iż nie jest to książka tylko dla marynistów czy sympatyków tej tematyki. Znaczy Kapitan jest lekturą, którą z pełnym przekonaniem mogę polecić każdemu, a nawet ostatniemu, najbardziej zagorzałemu szczurowi lądowemu. Fascynujące jest choćby to, jak ówcześni Polacy, pochodzący z różnych zaborów i kultur, współdziałali ze sobą i nie wypominali jeden drugiemu słowami pełnymi nienawiści, iż jeden był z Moskwy, a drugi z Niemiec. To piękna karta ukazująca kult solidnej pracy, koleżeństwa i wytrwałości. Niestety, budzą się również i smutne refleksje, a to za sprawą dzisiejszej rzeczywistości. Wtedy, gdy mieliśmy ledwo skrawek wybrzeża, polskie parcie na morze było niezwykle silne, pomimo słabości ekonomicznej kraju dopiero próbującego scalić się w jeden organizm z trzech pozaborowych ochłapów. Po wojnie wydawało się, mimo dominacji ZSRR, iż zdołamy zbudować morską potęgę. Nasza flota handlowa była liczącą się w świecie, a rybacka jedną z największych. Teraz mamy niepodległość, niezależność, a z marzeń o świetności pozostały nędzne resztki floty, być może najgorsze nowe drogi na świecie i korupcja zadziwiającą wszystkich. Na szczęście takie refleksje przychodzą raczej po lekturze. W trakcie autor tak potrafi usidlić umysł czytelnika, iż liczy się tylko to, co się akurat dzieje na kartach książki. A dzieje się dużo i wszystko to okraszone jest szczerym, życzliwym i niepowtarzalnym humorem. Pierwszy raz czytałem tę książkę brzdącem jeszcze będąc. Na morzu na szczęście nie pozostałem na stałe, choć byłem już w sprawy morskie niezwykle zaangażowany, ale na pewno jeszcze do książek Borchardta, w tym do Znaczy Kapitana, powrócę, gdy tylko znajdę chwilę prawdziwie wolną, by całkowicie się tej lekturze oddać i w pełni jej posmakować, mam nadzieję wiele razy. Gorąco polecam i nadmienię tylko, iż warto szukać egzemplarzy opatrzonych oryginalnymi fotografiami (nie wiem, czy znajdują się one we wszystkich wydaniach). Te stare zdjęcia też mają swój urok i magnetyzm
Wasz Andrew