"Żmijowisko" jest interesującym przykładem książki, w wypadku której zgadzam się zarówno z bardzo negatywnymi, jak i pozytywnymi ocenami :).
Czytało mi się szybko, intryga mnie interesowała, do jakichś trzech czwartych "Żmijowisko" było naprawdę ciekawym czytadłem, chociaż nie powiedziałabym, że kryminałem, bo wątki obyczajowe zdecydowanie przeważały nad kryminalnymi. Dwadzieścia parę ostatnich stron to prawdziwy rollercoaster i naprawdę trzyma w napięciu, a finał zaskakuje (jestem pewna, że nikt nie zgadł "kto zabił"). Podobał mi się podział na trzy etapy czasowe, dzięki któremu konstrukcja książki przypominała mi splatanie warkocza albo tkanie kilimu czy układanie puzzli - tu wątek, tam nitka, tu brakujący fragmencik, i zaczyna się wyłaniać przed naszymi oczami całościowy obraz... Na oko rzecz zasługuje przynajmniej na siedem gwiazdek.
Ale.
No, trochę jest tych "ale", aż nie wiem, od czego zacząć.
Bohaterowie są, oględnie mówiąc, niesympatyczni, wszyscy jak jeden, a ja dość ciężko znoszę książki, w których ani jedna osoba nie jest "lubialna", taki mam defekt. Podobno autor się przyznał, że w połowie pisania książki zmienił koncepcję w temacie "kto popełnił zbrodnię", i może dlatego to zaskakujące zakończenie wydaje się jednocześnie nieprawdopodobne i nielogiczne, a powody działania sprawcy - kompletnie irracjonalne. Wątek o nastolatkach czytałam z rosnącym niesmakiem łamane przez zdumieniem - mam pod ręką szesnastolatka, w pewnym momencie nie wytrzymałam i udałam się do niego po konsultacje. Szesnastolatek przeczytał rzecz z odrazą na obliczu i orzekł, że owszem, tak na pewno bywa, ale raczej w serialach typu "Trudne sprawy". Tak, w to mogę uwierzyć. Postacią Damiana miałam ochotę mocno potrząsnąć, względnie zalecić detoks lub egzorcyzmy, a w Sabinę nie wierzyłam. Opis związków międzyludzkich to było kilkaset stron przerzucania z pustego w próżne, trochę zbyt powierzchownie, trochę mało odkrywczo... Niepotrzebne, a częste przekleństwa, ujednolicony język wszystkich postaci, nieistotne, czy uczennica gimnazjum czy prosty w obejściu chłop, czy matka dzieciom i pani domu...
No i...
Co jakiś czas natrafiam w social mediach na dyskusje na temat literatury męskiej i kobiecej, w których to dyskusjach panie stawiają tezę, że przydałby się w literaturze kobiecy punkt widzenia i na przykład bohaterka, która czegoś nie może zrobić/zmienia plany i coś z tego wynika, bo, na przykład, ma okres. Zawsze, ZAWSZE wtedy nadbiegają galopem panowie (przeważnie), którzy zaczynają wykrzykiwać, że ale po co, dlaczego, kogo obchodzą okresy, wszak literatura pisana przez mężczyzn nie jest po prostu "męska", ona opisuje uniwersalne doświadczenie ludzkości i vogle.
Wiem już, jaką książką zamacham przed oczami tym panom przy kolejnej takiej dyskusji :D. Trzy strony opisu robienia kupy przez bohatera. Precyzyjny opis zatkania toalety przez tę kupę oraz tego, co się potem stało. Cztery (zdaje się) opisy - bardzo szczegółowe - oddawania moczu (w tym jeden z łódki prosto do jeziora), połączone z analizą wyglądu penisa. Piszę zupełnie poważnie, przy trzecim opisywaniu, jak bohater sika, trzymając w ręku swą dumę i radość, zaczęłam podejrzewać, że to celowy zabieg autora i pod koniec okaże się, że bohater ma raka prostaty, co jakoś tam związane będzie z akcją powieści, rzecz jasna. He, he, he. A figa. Wygląda na to, że po prostu obcowałam właśnie z "uniwersalnym doświadczeniem ludzkości" :D. Przełknęłabym nawet te przekleństwa, niech będzie, że jakoś wyrażały emocje postaci, ale to? Kom-plet-nie po nic, zupełnie zbędne, nic, absolutnie nic nie wnoszące do akcji opisywanie, jak facet sika (cztery razy)!
Doprawdy, po tym boję się rzucić okiem na serial.
Wrażliwym na fekalne klimaty czytelnikom nie polecam. Innym - czemu nie, w końcu sama przeczytałam książkę z zainteresowaniem. I nawet pewnie sięgnę kiedyś po inne pozycje autora. Jak już ochłonę :).