Mam mieszane uczucia wobec książki Magdaleny Kostyszyn, ale to chyba dlatego, że rozminęła się z moimi oczekiwaniami. Prawda, mogłam wcześniej spojrzeć na to, kim jest autorka, ale. Ale tego nie zrobiłam i oczekiwałam mniej lub bardziej rzetelnego reportażu.
Tymczasem otrzymałam zbiór krótkich tekstów podzielonych na trzy główne kategorie tematyczne: macierzyństwo, praca, kobiecość.
Jeden: macierzyństwo.
Kiedy dziewczynka wchodzi w okres dorastania odkrywa, że zaczyna mieć przechlapane. I że tak będzie już zawsze. Bo najpierw nasłucha się o tym, jak to jej cycki rosną (więcej o tym w części poruszającej zagadnienia związane z kobiecością) i że chłopaki się będą za nią oglądać; potem będą pytania o to, czy już – a jeśli nie, to kiedy – usidliła swym kobiecym urokiem jakiegoś miłego, przystojnego i najlepiej bogatego młodzieńca; gdy taki młodzieniec pojawi się na horyzoncie, to pojawiają się pytania o to, kiedy ślub (a ślub ten koniecznie musi być kościelny, wystawny i w białej sukni), a po ślubie – albo w jego okolicach – pojawiają się też pytania o dzieci.
Bo przecież kobieta, prawdziwa kobieta, dzieci powinna mieć. I chcieć.
Jak wiecie, stoję na stanowisku przeciwnym i nie zamierzam się z niego ruszać – kobieta nie musi mieć dzieci, nie musi ich chcieć i nie musi czuć się dzięki nim spełniona. Jak pisała
Orna Donath, wiele kobiet czuje się zupełnie inaczej – nie rozpływają się z zachwytów nad maleńkimi paluszkami, a gaworzenie o trzeciej nad razem nie sprawia, że czują, że żyją, ale zamiast tego wywołuje frustrację, bo chciałoby się – do cholery – wrócić spać, a nie.
Magdalena Kostyszyn o tym wie, tak samo jak jej bohaterki. Nie opisuje uroków macierzyństwa, a raczej jego trudy i ciemne strony. Depresję poporodową, nieprzespane noce, ciągłe zmęczenie, frustracje, myśli, które nie powinny nikomu przychodzić do głowy...
Dwa: praca.
Ale niekoniecznie ta zawodowa. Kostyszyn pisze tu w dużej mierze o pracy niewidocznej, domowej i o tym, z jakim ryzykiem wiąże się bycie ,,żoną zajmującą się domem''. Pisze o przemocy ekonomicznej, o tym, jak korumpuje władza nad drugim człowiekiem, o tym jak sponiewierane czują się kobiety, które poświęciły swoje życie zawodowe na rzecz wychowywania dzieci i prowadzenia domu, a zamiast kilku miłych słów otrzymały tylko wyrzuty i słowa poniżenia. Bo co robisz cały dzień, skoro tylko w domu siedzisz? Na pewno nie jesteś tak zmęczona, jak dyrektor międzynarodowej firmy.
Trzy: kobiecość.
I wszystko to, co się z nią wiąże. Czyli bolesne okresy i zbywające komentarze (,,ciebie boli? Ma boleć''), ciężkie porody bez znieczulenia, brak odpowiednich podpasek, jeśli krwawienie jest naprawdę mocne, wyrzucanie miesiączki poza nawias i ukrywanie jej, jako czegoś wstydliwego, czegoś o czym się nie mówi, czegoś, co może gorszyć chłopców.
Ale też mowa tu o molestowaniu seksualnym – zarówno fizycznym, jak i werbalnym. O tym, że gwizdnięcie na ulicy, wymowne złapanie się za krocze czy chamski tekst na ,,podryw'' nie są nieoszlifowanym komplementem, który kobieta powinna docenić.
O tym, że kobiety mają pełne prawo nie chcieć być ,,zdobywane'' w ten sposób. Albo w ogóle, szczególnie jeśli nie są zainteresowane.
I wszystko to są tematy ważne, tematy o których trzeba rozmawiać i które należy poruszać. Szczególnie ten o niechęci do macierzyństwa, bo wciąż w naszym społeczeństwie kobieta mówiąca, że nie chce mieć dzieci łamie pewne tabu. Takiej kobiecie się nie wierzy (,,jak będziesz miała swoje to zmienisz zdanie''), taką kobietę się deprecjonuje (,,bo przecież MUSI być egoistką''), taką kobietę się umniejsza (,,musi być z nią coś nie tak'').
A mimo to mam mieszane uczucia wobec książki ,,Też tak mam''. Bo mam wrażenie, że była nieco zbyt emocjonalna, nieco zbyt tendencyjna, jakby pisana pod tezę mówiącą o tym, że kobiety mają źle. Najgorzej.
I nie mówię, że nie mają – kobiety na ogół mają pod górkę w życiu.
Ale ostatecznie my wszyscy mamy.