Ostatnio uświadomiłem sobie, że nie znam dobrej powieści politycznej dziejącej się w PRL-u, więc, zaintrygowany tytułem, z wielką ciekawością sięgnąłem po książkę Rolickiego. Rzecz dzieje się w środowisku partyjnej elity w lecie 1976 roku, tuż po strajkach w Radomiu i Ursusie. Opowiada Rolicki historię wzlotu i upadku Marka Ostrygi, wicepremiera i sekretarza KC. Wśród bohaterów są i postacie autentyczne: Gierek, Jaroszewicz, a nawet Breżniew. Autor zna te czasy nieźle, bo był wówczas prominentem telewizyjnym. Niemniej uważam książkę za porażkę i zaraz uzasadnię dlaczego.
Po pierwsze styl, jest ciężki i drętwy, a dialogi szeleszczą papierem. Na przykład Jaroszewicz w prywatnej rozmowie z Gierkiem gada tak jakby wygłaszał mowę na plenum, to bardzo nierealistyczne, bo wiadomo, że politycy między sobą mówią normalnie – porzucają propagandę przeznaczoną dla ludu. Aż dziw bierze, że autor, bądź co bądź doświadczony dziennikarz, który w swoim czasie tworzył świetne reportaże, obecnie pisze tak nieporadnie, na poziomie średnio rozgarniętego licealisty. Czyta się więc rzecz całą ciężko bardzo.
Po drugie nudne to wszystko niepomierne, mamy tam głównie długie rozmowy partyjnych dostojników trudne do przełknięcia, poza tym kompozycja książki szwankuje. Na przykład cały wątek redaktor Mądrzyckiej zupełnie nie posuwa akcji do przodu i wygląda na doczepiony na siłę.
No cóż, gdyby temat wziął na tapetę jakiś dobry angielski autor specjalizujący się w political fiction, taki Robert Harris czy Michael Dobbs, to by się może dało czytać. Piszę 'może', bo intryga jest dosyć marna: oto jedni partyjniacy usiłują utrącić drugiego partyjniaka, za to, że ma romans z młodą kobietą. I to ma być thriller? Do marnej intrygi dodał Rolicki jeszcze gorsze wykonanie, no cóż, nie każdemu Bozia dała talent literacki...
A przecież to był czas ciekawy, po demonstracjach w Radomiu i Ursusie władze pośpiesznie cofnęły podwyżkę cen żywności, a Jaroszewicz podał się do dymisji nieprzyjętej przez Gierka. Akcja książki toczy się tuż po tych wydarzeniach, ale jakby nic się nie stało: partyjni dostojnicy wyglądają na zupełnie nieprzejętych i sadzą swoje typowe miałkie komunały.
Jest w książce jedna dobra scena, jak Jaroszewicz opieprza Ostrygę, czuje się w niej autentyczność i napięcie, ale potem wszystko wraca do nudy i papierowych rozmów.
Zmarnowana okazja.