"Kiedy przestał się ruszać, ostrożnie sprawdziła, czy nie symuluje, łamiąc mu palec. Oglądała za dużo filmów, w których napastnik udawał nieprzytomnego tylko po to, by za chwilę chwycić ofiarę za szyję."
Przyznacie, że cytat rozpoczynający moją recenzję brzmi intrygująco, prawda? Równie intrygująca, "szpitalna", że się tak wyrażę, jest okładka i tytuł tej książki sugerujący, że rzecz się będzie działa w szpitalu i w środowisku lekarzy. Kiedy w dodatku, doczytałam się, że autorka mimo pseudonimu "prokuratorskiego", jest lekarzem specjalistą, doktorem nauk medycznych i nawet autorką prac z zakresu medycyny, pomyślałam, że to może być naprawdę debiut na przyzwoitym poziomie.
Główną bohaterką jest Marta Wolska, bezdzietna rozwódka, która obecnie zamieszkuje, w starej kamienicy w mieszkaniu po swojej babci i pracuje w Warszawie w "Błeńskiej". Autorka na początku kreśli historię szpitala, w którym pracuje Marta oraz uwypukla bolączki służby zdrowia. Między innymi opowiada o tym jak według prawa służba zdrowia w Polsce traktuje osoby z chorobami zakaźnymi typu HIV
"W medycznej rzeczywistości tacy jak on uznawani byli za osoby chore, uzależnione. A chorzy nie mogą ponosić kary za swoją chorobę, nawet jeśli jest ona skutkiem ich życiowych decyzji."
Oraz o psujących się urządzeniach i aparatach do badań, braku żaluzji w oknach i meblach za grube tysiące w gabinecie szefowej. O nagannym nepotyzmie. Który przecież jest rodzajem korupcji i ma bezpośredni związek z nadużywaniem władzy i lekarzach, którzy działają na szkodę chorego. Ze swojego piedestału lekarza, pani doktor nie oparła się też pogrożenia paluszkiem, wszystkim matkom, które nie bardzo mają przekonanie do szczepienia swoich dzieci, prezentując skutki zaniechania tego obowiązku.
W sumie to chyba tyle z warstwy zawodowej Marty Wolskiej, chociaż nie, jest jeszcze jedna super diagnoza, godna doktora Housa, na którą pani doktor wpadła i wcieliła w życie chorej, której nikt do tej pory nie potrafił prawidłowo zdiagnozować. Innych przypadków na oddziale nie ma (nie są ważne?). Doktor Marta przychodzi, wypełnia jakieś tam karty chorych, słucha ploteczek w dyżurce lekarzy, chociaż stara się od nich trzymać z daleka, idzie na jakiś obchód i tyle. Ach, jeszcze nie przyjmuje również wypchanych forsą kopert...no ideał po prostu.
Ona jest tu najjaśniej błyszczącą postacią, wszystkie reflektory skierowane są na nią. Jednak w moim odczuciu, to postać bardzo niejednoznaczna. Z jednej strony super siostra, uwielbiająca swoją siostrzenicę, cudowna sąsiadka zatroskana zdrowiem staruszki zza ściany, namiętna kochanka, która ląduje w łóżku z facetem, którego zupełnie nie zna, widziała go dwa razy w życiu przez kilka chwil.
Z drugiej strony to niepoprawna kłamczucha, która rozsiewa złośliwe ploty i wprowadza w czyn swoje mściwe plany. Niby stoi po właściwej stronie jednak czyni złe, a nawet bardzo złe rzeczy, rodem z ciemnej strony mocy i jest z siebie z tego powodu bardzo zadowolona
"Spała dobrze i miała przyjemne sny. Kiedy rano zadzwonił budzik, wstała zadowolona i wypoczęta"
Niestety, z przykrością muszę stwierdzić, iż nie polubiłam pani doktor Marty Wolskiej i raczej nie ciekawią mnie jej dalsze losy ani zawodowe, ani tym bardziej prywatne. Jednak myślę, że książkę można przeczytać, chociaż bez rewelacji. Pióro ma autorka lekkie, słownictwo również i myślę, że może stworzyć jeszcze nie jedną pozycję spod znaku POP, jednak raczej nie będzie to jakieś wielkie arcydzieło.
Jeszcze jedno, tytuł, jakkolwiek, na początku wydawał mi się jasny w swoim znaczeniu, teraz mogę stwierdzić, iż zupełnie, ale to zupełnie nie odpowiada mojemu początkowemu mniemaniu i absolutnie nie dotyczy chorych...
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl. Za co pięknie dziękuję :)