Nicholas Sparks to bez wątpienia jeden z popularniejszych autorów romansów. Jego książki cieszą się uznaniem wielu czytelników, w bibliotece stale znikają z półek, a ja... miałam przyjemność poznać jego najnowszą powieść. Czy tytuł Zliczyć cuda okazał się równie dobry, co przykładowo moja ukochana Ostatnia piosenka? No cóż, na to pytanie postaram się odpowiedzieć poniżej.
Tanner od zawsze ucieka od wszelkich zobowiązań. Jest byłym żołnierzem i obiecał babci, że postara się odnaleźć swoje miejsce na ziemi. Wyrusza więc w podróż do Karoliny Północnej, by odnaleźć ojca, którego nigdy nie znał. W niewielkim miasteczku poznaje Kaitlyn, samotnie wychowującą dwójkę dzieci lekarkę, cieszącą się licznymi sukcesami. Kobieta przeszła bolesny rozwód, a teraz stara się trzymać wysoko głowę i śmiało iść przez życie. Od pierwszego spotkania rodzi się między nimi jakieś przyciąganie, która zdecydowanie nie jest przypadkowa... Wkrótce na ich drodze staje Jasper, kolejna samotna i zraniona dusza. Czy ta trójka będzie mogła liczyć na siebie w trudnej chwili? Czy to możliwe, że cuda się zdarzają?
No co ja mogę napisać? Kolejne spotkanie z autorem wielu, wielu świetnych romantycznych powieści, które cieszą się uznaniem. Sama miałam przyjemność poznać kilka z nich i zdecydowaną większość pokochałam. Dlatego też zaczynając lekturę tej pozycji, miałam pewne nadzieje i oczekiwania. No dobra, bez owijania w bawełnę — liczyłam na zachwyt, po prostu.
Moją sympatię wzbudziła główna bohaterka powieści, czyli Kaitlyn. Jest to kobieta, która przeszła w swoim życiu wiele i szczerze? Podziwiam ją, po prostu. Przeżyła ciężki rozwód, sama wychowuje dwójkę dzieciaków, co wychodzi jej raz lepiej, raz gorzej, ale wciąż — stara się być najlepszą mamą, jak tylko potrafi, a przy okazji spełnia się w życiu zawodowym. Być może jest to postać odrobinę wyidealizowana, ale patrząc na to, że jest to romans i takiej książki właśnie teraz potrzebowałam — nie potrafię postawić tego w minusach.
Tanner to z kolei bohater, z którym miałam pewien problem. Z jednej strony wywołał on moje zainteresowanie i nawet cień sympatii, z drugiej jednak... zabrakło mi w nim czegoś bardziej realnego. Nie wiem, czy brzmi to tak dobrze, jak w mojej głowie, ale podczas lektury powieści miałam wrażenie, że Tanner jest tylko i wyłącznie postacią na papierze – ma pewne cechy charakteru, ale żadna z nich nie sprawiła, że polubiłabym go tak bardzo, jak Kaitlyn, czy też spojrzałabym na niego jak na twór bardziej trójwymiarowy. No cóż, nie da się mieć wszystkiego.
W swojej najnowszej powieści autor postanowił wpleść motyw typowo rodzinny – nie tylko radzenia sobie z problemami rodzinnymi, ale i poszukiwanie własnego pochodzenia i wszelkich informacji o nim. Przyznać muszę, że taka tematyka raczej nie leży w gronie moich ulubionych, aczkolwiek w tej książce zostało to ukazane naprawdę dobrze i ciekawie.
Nicholas Sparks ma dobre pióro, co zresztą zdążył mi już udowodnić kilka razy. Cieszę się, że mogłam sięgnąć po ten tytuł i że poniekąd wróciłam do twórczości autora, ponieważ tego typu romanse są fenomenalnym odpoczynkiem dla mojej głowy. Dodam również, że sama lektura książki zajęła mi blisko pięciu godzin, z kilkoma przerwami — dużo? Mało? No cóż, oceńcie sami.
Zliczyć cuda to pozycja, która faktycznie przywołuje na myśl cuda i sprawia, że człowiek patrzy na różne, nawet te najmniej prawdopodobne sytuacje odrobinę życzliwszym okiem. Czy cuda istnieją naprawdę? Trzeba przekonać się samemu.