Tak to już jest, że pewne książki determinują znaczną część moich czytelniczych wyborów przez co najmniej kilka kolejnych lat. Podobnie było z tytułem „W królestwie lodu” Hamptona Sidesa, po który sięgnęłam, będąc nadal pod mocnym wpływem „Terroru” Dana Simmonsa, dzieła, które mogę nazwać, posługując się popularnym frazesem, książką życia. Gwoli wyjaśnienia, było w moim życiu wiele wybitniejszych książek, były też bardziej wstrząsające, czy otwierające oczy na pewne sprawy, ale tylko „książki życia” sprawiają, że podczas ich lektury wytwarza się pewna strefa komfortu, której nie chce się opuszczać. Tylko one, pochłaniane strona po stornie, wprowadzają czytelnika w świat, za którym już zawsze będzie tęsknił, jak za krainą dzieciństwa. Łatwo sobie wyobrazić, jak wobec powyższego, wysoką poprzeczkę zarzuciłam dziełu Sidesa. Dodatkowo, moje oczekiwania i obawy spotęgowane były kilkoma wcześniejszymi zawodami. Na szczęście ten wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Książka „W królestwie lodu” przybliża historię tragicznej XIX – wiecznej wyprawy morskiej USS Jeannette, która miała obdarzyć kapitan George’a De Longa mianem zdobywcy bieguna północnego. Autor dysponując bardzo obszernym zasobem tekstów źródłowych, w tym dziennikiem wspomnianego dowódcy statku, rezygnuje z akademickiego stylu i oferuje odbiorcy tekst przypominający bardziej wciągającą powieść niż szkolną lekcje. Pierwszych kilkadziesiąt stron jest rzetelnym wprowadzeniem w atmosferę, która towarzyszyła podjęciu kolejnej wyprawy po Oceanie Arktycznym. Atmosferę podgrzewaną przez ówczesnych badaczy, na czele z niemieckim naukowcem doktorem Augustem Petermannem, entuzjastą teorii Otwartego Morza Polarnego, wedle której, mówiąc najkrócej, biegun północny miał być otoczony ciepłymi wodami. Nie mniejszą rolę w podjęciu tej szaleńczej, z perspektywy czasu, wyprawy, miały nastroje panujące w Stanach Zjednoczonych. Ten młody kraj potrzebował jakiegoś „wielkiego wydarzenia”, które z jednej strony mogłoby na nowo zjednoczyć państwo po wojnie secesyjnej, a z drugiej raz na zawsze pozbyć się kompleksów państwa kolonialnego i przełamać dominację brytyjskiej marynarki. Faktycznie wydaje się, że nie było lepszego czasu niż wówczas, gdy Europa poddawało się dekadenckim nastrojom, a Wielka Brytania po zaginięciu statków HMS Terror i HMS Erebus, ze słynnej wyprawy w poszukiwaniu przejścia północno-zachodniego, patrzyła w kierunku bieguna północnego z dużą dozą sceptycyzmu. Ciekawa jest też galeria postaci, co ważniejszym autor poświęca kilka stron prezentacji, resztę czytelnik poznaje w trakcie wyprawy. Jedni i drudzy pozbawieni są „notkowości biograficznej” na rzecz konkretnych, ludzkich rysów. Urealnienie bohaterów osiąga apogeum, gdy stają w sytuacjach granicznych dla ludzkiej wytrzymałości. Wytrzymałości nie tylko fizycznej, ale i psychicznej. Oto bowiem zdani są na łaskę i niełaskę żywiołów, czy to żeglując po nieobliczalnych arktycznych wodach, czy też zimując na pokładzie statku wmarzniętym w potężny lodowiec. Ciężko wyobrazić sobie, jaki tytaniczny wysiłek podjęli będąc zmuszeni wracać na kontynent po lodzie, następnie podejmując walkę ze sztormem, aby w końcu dotrzeć do skutej lodem ziemi, która nie wszystkim przyniosła wybawienie. Świetnie prowadzona narracja wciąga w tę nierówną walkę człowieka z zimnem i głodem, a przy tym zaraża czytelnika namiętnością, która rzuciła kilkudziesięciu ludzi w szpony bezlitosnego klimatu. Zaraża pasją podróży na ziemie obce człowiekowi nie tylko w sensie geograficznym, ale również mentalnym. Do dziś bowiem krainy polarne, z wyjątkiem literatury s-f i powieści grozy, praktycznie nie istnieją w wytworach szeroko pojętej pop-kultury. Członkowie załogi USS Jeannette wsiedli na pokład wiedzenie różnymi pobudkami: zew odkrywania, pragnienie dotarcia tam, gdzie nie stanęła ludzka stopa, ciekawość, pragnienie sławy i triumfu. Schodząc ze statku i próbując dotrzeć do stałego lądu kierowali się już tylko jednym pragnieniem – pragnieniem przetrwania. Historia opowiedziana przez Hamptona Sidesa, ze smutnymi w swej przypadkowości momentami, jak dopłynięcie do lądu o kilka dni za późno, czy zaprzestanie śledzenia rozbitków przez jakuckich myśliwych po konkluzji, że są przemytnikami i mogą być niebezpieczni, wskazuje, że życie pisze najdziwniejsze (najstraszniejsze) scenariusze.