Pozycja, do której przeczytania dziś będę starała się zachęcić to SF/space opera/historia alternatywna
II Wojna Światowa nie potoczyła się tak, jak pamiętamy z "Czterech pancernych i psa" (przepraszam, czy ten serial dalej jest pokazywany w TV?) i wszystko się, szanowni państwo, skopało. Albo i nie. W końcu mamy polski program kosmiczny z prawdziwego zdarzenia, mamy kosmonautki i kosmonautów i sięgamy gwiazd. A że nie ma kapitalizmu i liberalizmu gospodarczego, że język pachnie najbardziej prymitywną propagandą, a jedna partia jest siłą wiodącą i sojusz ludzi pracy kwitnie trans-kontynentalnie... kto by się tym przejmował, prawda? Najważniejsze jest, żeby nasze Orły latały w kosmos!
"Zimne światło gwiazd" Bartka Biedrzyckiego zabiera nas w podróż przez kawał historii socjalistycznego, ale bardzo polskiego, wysiłku w kierunku podboju kosmosu. Zaczyna się w czasie II WŚ, w momencie, gdy wojska polskie i rosyjskie są o krok od zdobycia hitlerowskiego kosmodromu, z którego ma właśnie wystartować niezwykle brawurowa misja. Misja, której pozostałości ciągle orbitują wokół Słońca w roku 1977, kiedy to w Polsce zostaje uruchomiona Szkoła Pilotów przy Centrum Kosmicznym Konstantego Ciołkowskiego.
Do Szkoły nie jest się łatwo dostać i nie łatwo jest ją ukończyć, co jest gwarancją, że wyjdą z niej najlepsi z najlepszych. Trójka z tych właśnie to bohaterowie, których losy będziemy poznawać w strzępach i fragmentach, na kartach "Zimnego światła gwiazd" Bartka Biedrzyckiego. Poznajemy ich w sytuacji właściwej wszystkim chyba studentom, czyli gdy znajdują się w stanie upojenia alkoholowego. Jerzy Nowicki, Wiktor Dobrowolski i Gloria Dobrowolska, czyli Gwiezdna Gloria, to zdolni, odważni, brawurowi ludzie, których ambicja i chęć przeżywania przygód pcha w górę, do gwiazd. Są też maksymalnie ludzcy. Nie, nie chodzi tylko studenckie wybryki. Chodzi i o to, że się boją, rozpaczają, kłócą, kochają, zdradzają. Mimo tego, iż stają się pupilkami socjalistycznej (i nie tylko) opinii publicznej, częścią ich doświadczeń są bolesne porażki. Widzimy ich w mało bohaterskich okolicznościach i w szczycie chwały.
Chcę zwrócić uwagę na kilka rzeczy, które dodają książce uroku i mocno ją kotwiczą w kontekście historyczno-technologicznym.
Jest taki cytat, przypisywany za Kiplingiem, Markowi Twainowi: "Get your facts first, and then you can distort them as much as you please". No więc Bartek Biedrzycki fakty ma w jednym palcu I wykrzywia je w sposób sprawny i przekonujący. Jego wizja powojennej, socjalistycznej Polski jest przekonująca, spójna i doskonale przemyślana.
Polska droga do gwiazd jest wybrukowana nie tylko dobrymi chęciami, ale i pomyłkami, tragediami, propagandowymi zagraniami zagrażającymi życiu kosmonautów, współpracą, szpiegostwem przemysłowym i rywalizacją. Fajnie się to czyta, tę warstwę alternatywną.
Bartek Biedrzycki wie o czym pisze, także jeśli chodzi o technologię. Owszem - zmyśla i wymyśla kolejne etapy rozwoju programu kosmicznego - ale większość z rozwiązań, o których pisze, była albo stosowana, albo mogła była być używana. Logika rozwoju technologicznego się zgadza, nie trzeba było się odwoływać do zimnych fuzji i skoków przez tunele czasoprzestrzenne.
Czytelnik może poczytać o tym, jak zbudowana jest stacja kosmiczna, jak wyglądają statki kosmiczne, dostaje szczegóły i co robi? Szpera, sprawdzając, co z tego jest faktem, a co sprytnie wymyśloną fikcją. Przednia zabawa!
Biedrzycki bardzo dobrze skonstruował nie tylko bohaterów i świat przedstawiony, ale i warstwę językową. Inaczej mówią bohaterowie, kiedy rozmawiają z sobą, inaczej, kiedy są w sytuacjach publicznych. Rosjanie są rosyjscy ("RUbla za twoje myśli"), Polacy - polscy do bólu. Części będące "przedrukami" z prasy czy relacjami medialnymi są napisane jeszcze inaczej: tu język jest sztywny i na swój sposób socjalistycznie śmieszny.
"Obywatele, towarzysze, ludu pracujący. Zwracam się do wszystkich - w każdym kraju i na każdym kontynencie. Jeśli pragniecie żyć w pokoju i dostatki, jeśli waszym sercom bliski jest rozwój i oświecenie - porzućcie wojny! Porzućcie swary! Przyłączcie się do nas w wielkim dziele ujarzmiania natury, by żyło się lepiej ludziom pod każdym niebem.
Pozdrawiamy was serdecznie towarzysze z Polskiej Zjednoczonej Partii Komunistycznej. I was towarzysze z partii robotniczych świata". [s.103-104]
Jak widzicie język jest rzeczywisty i bardzo osadzony w realiach epoki, ale jak na historię alternatywną przystało - szczegóły się nie zgadzają. Mamy nie PZPR (R = Robotnicza) tylko PZPK (K = Komunistyczna). Polska to nie PRL tylko PRD. Takich drobnych, ale znaczących zmian jest więcej. Warto na nie polować. To fajne smaczki. Mnie ubawił Herman Mirosławski. Do łez!
A książka ma jedną wadę. Dwie właściwie.
Pierwszą jest bardzo dyskretnie dopięta klamra narracyjna, łącząca pierwszy rozdział/opowiadanie, którego akcja rozgrywa się w czasie II WŚ z ostatnim rozdziałem opowieści. Myślę sobie, że może czai się tam kolejne opowiadanie? Czekałabym, oj czekałabym.
Drugą jest część, którą nazwałabym... nie, powiem inaczej. Nachalność alizji do Agencia Espatial Sanescobena psuła całość. Była zgrzytem. Wszystkie inne aluzje polityczne, ukryte w nazwiskach, wydarzeniach, w języku - są subtelne i przez to tak ciekawe. A to... no za mocne i za polityczne.
Czy polecam "Zimne światło gwiazd" Bartka Biedrzyckiego? Bardzo!