Jan Costin Wagner autor „Zimy lwów” to niemiecki pisarz urodzony w 1972. Jego kryminały rozgrywają się jednak w Finlandii skąd pochodzi jego żona, a bohaterem jest spokojny i sprawiający wrażenie lekko wycofanego detektyw Kimmo Joentaa. Sądząc po ilości nagród, które Wagner dostał to wielkim pisarzem jest. Nawet w Polsce udało mu się właśnie za „Zimę lwów” otrzymać przyznawaną przez wortal literacki Granice.pl nagrodę jury w kategorii „najlepsza powieść kryminalna 2011”.
A ja już chyba stary się robię i mnie się nie podobało.
Jorenta nie tak dawno stracił żonę, cały czas prześladują go wspomnienia związane z jego śmiercią. Nie jest to powiedziane w powieści wprost, ale można spokojnie założyć, że aby stłumić poczucie straty decyduje się na intensywniejsze zaangażowanie w pracę. W związku z tym w Boże Narodzenie, kiedy inni koledzy już świętują z rodziną Kimmo nadal jeszcze jest na dyżurze. Na kilka chwil przed jego zakończeniem na posterunku pojawia się prostytutka, która twierdzi, ze jej stały klient przekroczył mocno zakres proponowanych przez nią usług, a ona w związku z tym pobiła go i odebrała mu prawo jazdy. Po dziwnej rozmowie kobieta decyduje się jednak wycofać pozew i znika z posterunku. Po kilku godzinach pojawia się w drzwiach detektywa i zostaje już z nim na dłużej. O tym wątku napiszę troszkę za chwilę, a teraz może o zbrodniczej części fabuły.
W dzień po wizycie kobiety u Jorenty, w świąteczny poranek zostaje znaleziony martwy policyjny patolog. Podczas biegu na nartach został on zaatakowany nożem i z ogromną wściekłością zabity. Jakiś czas później w bardzo podobnych okolicznościach ginie twórca manekinów produkowanych na potrzeby filmów i programów telewizyjnych. Okazuje się, że obu tych mężczyzn łączy jedna dość zaskakująca sprawa. Obaj wystąpili w programie telewizyjnym, konkretnie w najpopularniejszym w Finlandii talk show. Kilka dni później jeszcze jedna osoba zostaje zaatakowana. Jest to prowadzący show Kai Petteri Hämäläinen, znany fiński prezenter, który jednak uchodzi z życiem.
Policja poza powiązaniem "telewizyjnym" nie bardzo jest w stanie odnaleźć jakiś trop w sprawie. Na szczęście komisarz Kimmo Joentaa wpada na zaskakujący trop, przyczyną morderstwa wydają się być manekiny. Wszystko to oczywiście w skandynawskiej scenerii, pełnej melancholii i smutku.
Tyle o fabule, a teraz coś o moich odczuciach. Nie lubię niemieckiego pisarstwa, można było o tym przeczytać w jednej z moich wcześniejszych recenzji. Do tej pory przeczytałem w całości tylko jeden kryminał od naszych zachodnich sąsiadów. Jeśli chodzi o Zimę lwów miałem tutaj nadzieję na to, że w związku z tym, że książka ma mocno fińskie powiązania to będzie inaczej. Niestety tak nie było.
Książkę czytało mi się źle, narracja jest mocno rwana, a wątek dziewczynki z domu dziecka i jej opiekunki jest dla mnie mocno oderwany od rzeczywistości. Jeszcze gorszy okazał się być jednak opis zaskakującego związku Kimmo i prostytutki. Wydaje się on być wprowadzony zupełnie na siłę, na doczepkę. Nie wiadomo co kieruje obojgiem, czemu kobieta decyduje się zamieszkać z detektywem. Cały ten wątek nic nie wnosi do opowiadanej historii. No chyba, że ma pokazać samotność detektywa i jego potrzebę bliskości, ale jakoś to do mnie nie przemawia.
Historia poszukiwań mordercy też wypada jakoś blado. Praktycznie zaciekawienie i silniejsze emocje wywołuje tylko końcówka i wyścig z czasem przy poszukiwaniu mordercy. Porównywanie Wagnera do Mankella czy Larsona jest moim zdanie zdecydowanie na wyrost, próbuje on moim zdaniem tworzyć podobny klimat używając nieciekawych w odbiorze środków.
Nie polecam i to nie tylko w związku z moją niechęcią do niemieckiej prozy. Na rynku jest sporo dużo ciekawszych kryminałów dziejących się na mroźnej północy.