Książka przedstawia w formie atrakcyjnej, prawie sensacyjnej fabuły, zgubne skutki infoholizmu (uzależnienie od infokanałów TV, internetu, smartfonów), tak dynamicznie się ostatnio rozprzestrzeniającego. Bohaterem jest 40-letni dziennikarz, który newsy tworzy, ale i ma przymus ciągłego ich zbierania i przyswajania. Przedstawia się tak: „Mówią tu na mnie Fej, bo siedzę głęboko w mediach społecznościowych i bardzo mnie to kręci. Szeruję, lajkuję, followuję, wokół osi czasu nawijam naprawdę grube tematy.” Fej pracuje jak koń: „ciągle jesteśmy na stendbaju, urlopy to rzecz względna”. I dalej „Jedziemy na szybkości (…). Mam półtora tysiąca przyjaciół, a każdy z nich chce mnie czymś zainteresować.” Poza tym uważa, że ma ważną misję do spełnienia bo: „Dla naszych obywateli zaś brak dostępu do informacji jest tragedią równie wielką jak brak wody. Można żyć bez czystego powietrza, można żyć całymi tygodniami w szarówce, ale życie bez danych, tak nowych, jak i starych, jest życiem skarlałym.”
Nasz bohater to zatem facet uzależniony od wiadomości, wciąż musi przyswajać nowe. Gdy jest odłączony od newsów (jak w ośrodku dla uzależnionych od sieci), czuje się głęboko nieszczęśliwy. W ogóle opis pobytu Feja w ośrodku dla uzależnionych świetny. Ważną częścią terapii na przykład jest symboliczny pogrzeb swojego awataru.
Dużym walorem książki jest pokazanie światka dziennikarskiego od kuchni. Nie chodzi w tym wszystkim o obiektywne informowanie ale o klikalność czy oglądalność, o intrygujący tytuł, czy podgrzanie newsa. Przy okazji Fej pokazuje jak na szybko pisać newsy i komentarze. Tak na przykład na gorąco komentuje śmierć znanego polityka: „Wraz z jego odejściem kończy się niewątpliwie pewna epoka. Był dzieckiem swego czasu, uważnym obserwatorem przemian, człowiekiem pełnym kontrastów, a nawet sprzeczności.(...) Ci, którzy znali go lepiej, mówią, że pod powłoką człowieka szorstkiego, okrutnego nawet, kryła się niesłychana wrażliwość.” I tak dalej w ten deseń, masakra...
To też rzecz o świecie telewizji z jej kanałami informacyjnymi, z przymusem breaking news, z żółtymi paskami na dole ekranu, z które tworzą mętlik w głowie; z dyskusjami 'eksperckimi', gdzie każdy problem można wyjaśnić w 2 minuty, gdzie dziennikarze bez przerwy przerywają; gdzie liczą się emocje a nie fakty, można to ciągnąć dalej. Okropny światek, którego staram się unikać, nawet nie śledzę newsów w internecie, ale na fejsie tak...
Książka porusza problem ilości informacji, w większości błahych, które nas bez przerwy atakują, nie zwiększając wiedzy, ale raczej ogłupiając, bo ludzki umysł ma pewne granice przyswajalności. Ale jak patrzę na ludzi w komunikacji publicznej, którzy co pięć minut muszą sprawdzać najświeższe newsy na smartfonie, to jest właśnie to...
Wielkim walorem książki jest ta potworna, internetowo-smartfonowa, nowomowa, która dla mnie często zagadką: „Robimy flejm na tłicie, robimy sobie fejm na feju, to lubię.” O co tu chodzi?
W sumie to książka do refleksji, każdy winien sobie zadać pytanie na ile jest uzależniony od newsów, i na ile to nas ogłupia i oddziela od realnego życia. Mocna rzecz, niepokojąco aktualna.