Co może czuć dziewczyna, której matka jest zamknięta w zakładzie psychiatrycznym, jej własny brat rzucił się na nią nożem i w dniu swoich szesnastych urodzin uciekł z domu, a swojego ojca nigdy nie widziała? No tak… Pozostał jeszcze nekrowirus, który niedługo opanuje i jej mózg, tak samo jak jej rodzicielkę i rodzeństwo. Nie może pokazywać po sobie oznak żadnego obłędu. Nie może pokazać po sobie tego, że wierzy w jakąkolwiek magię, bo herezja jest tępiona przez Nadzorców i racjonalistów. Magia nie istnieje, istnieje tylko nekrowirus, a każdego heretyka traktuje się wielką parująca maszyną, tak samo jak przez wieki paliło się czarownice na stosie. Lovecraft broni się przed wszelkimi jego oznakami, tak samo jak przed istotami zarażonymi wirusem – ghulami czy dzierzbami. Taką dziewczyną jest właśnie piętnastoletnia Aoife Grayson. Młoda studentka Akademii Lovecraft, inżynierka, sierota. Byłaby zupełnie sama gdyby nie jej najlepszy przyjaciel Calvin Duanton. Bo co jej z matki, Nerissy, która żyje w świecie swoich obłąkańczych snów, wyjętych z heretyckich baśni? Aż strach pomyśleć, że czeka ją to samo. Taki już los jej rodu. Ale co jeśli to nie jest nekrowirus? Co jeśli jest to zupełnie innego i nie wiąże się z żadną chorobą, z żadnym wirusem? I gdzie jest jej brat Conrad, który pewnego dnia listownie wzywa pomocy, bo odkąd odszedł tylko tak się porozumiewają? Musi go odnaleźć. Pomóc mu jak tylko może. W tym celu ucieka z Akademii razem ze swoim przyjacielem na Nocny Targ i odnajduje przewodnika, który musi zaprowadzić ich do Graystone – posiadłości jej ojca. Podczas podróży muszą oglądać się za siebie, aby nie dopadły ich Mechaniczne Kruki Nadzorców. Podczas wyprawy i pobytu w Graystone dowie się prawy o sobie i bliskich. Gdzie jest jej zaginiony brat? Gdzie go szukać? Jaką wiedzę posiądzie Aoife? Czego dowie się w Graystone? Czy odnajdzie rodzeństwo i pozna wreszcie swojego ojca? Czym tak naprawdę jest nekrowirus?
Dwudziestoośmioletnia Caitlin Kitteredge jest mieszkanką wiktoriańskiej posiadłości w zachodnim Massachusetts. Za towarzystwo ma dwa koty i kilometry półek z książkami. Uwielbia filmy historyczne i horrory. Oprócz „Żelaznego kodeksu” jest autorką również dwóch bestsellerowych serii dla dorosłych „Black London” oraz „Nocturne City”. Jej pasją jest również fotografia. H.P. Lovecraft Raymond Chandler czy Neil Gaiman są dla niech inspiracją.
Książka przykuwa wzrok wpierw mroczną i tajemniczą okładką, a później równie tajemniczym opisem. Nie sposób jej ulec. Po prostu trzeba wziąć ją do ręki i zacząć czytać, a można zatracić się w niej już od pierwszych stron. Klimat powieści jest wyczuwalny, wszędzie można odczuć dotyk maszyn i wpływ Nadzorców na otaczający głównych bohaterów świat.
Aoife nie jest głupią nastolatką, której jedynym zmartwieniem są ubrania i chłopacy. Ma wielki dar i umysł. Choć wiele przeszła i wiele jeszcze przejdzie nie poddaje się łatwo. Nie chowa głowy w piasek w najtrudniejszych momentach. Dąży do wyznaczonego sobie celu, dbając również o bliskie jej osoby. A Dean? Dean to chłopak, któremu można ulec. Polubiłam go o wiele bardziej, niż Cala, chłopca może się wydawać z dobrego domu, który nie przeżył tego, co Aiofe, dlatego nie rozumie jej tak, jakby tego chciał. Owszem, stara się, ale to nie jest to samo.
Zapewne niektórzy, a szczególnie miłośnicy paranormal romance spytają, czy jest tu jakikolwiek motyw miłosny. A jest, jest, ale nie gra on pierwszych skrzypiec w tej powieści. Jest, gdzieś tam w tle później, ale nie przez całą książkę i nie skupia się ona na nim. Jest on tylko ciekawym dodatkiem.
Pierwsza część „Żelaznego kodeksu” autorstwa Caitlin Kitteredge, to świetna antyutopia ukazująca świat maszyn i świat pod rządami Nadzorców. Wciąga już od pierwszych stron dzięki ciekawemu stylowi pisarskiemu autorki jak i samej historii, którą napisała. Miała ciekawy pomysł i moim zdaniem w pełni go zrealizowała. Polecam ją wszystkim miłośnikom fantastyki, antyutopii i czytelnikom pragnącym zapoznać się z „Żelaznym cierniem”, a ja z niecierpliwością wyczekuję kontynuacji.