Opisuje Nesterowicz historię pokolenia naszych rodziców i dziadków, ludzi którzy po wojnie masowo przenosili się ze wsi do miast. Masowo bo: „W latach 1946-1950 do miast przeniosło się niemal trzy miliony ludzi”. Opowieści często brzmią znajomo, przypominają mi snute w gronie rodzinnym. To też historia awansu społecznego pokolenia, bardzo wielu z bohaterów reportażu wyszło z olbrzymiej nędzy a potem pracowali jako technicy, urzędnicy, oficerowie czy nauczyciele. Pisze autor, że ludzie ci często wstydzili się wiejskiego pochodzenia, ukrywali je lub wypierali. Ale uciec się od tego nie da, dlatego to prawdziwy i ważny reportaż o naszych przodkach i naszym dziedzictwie.
Poprzez historie kilku bohaterów autor śledzi losy tego pokolenia. To często bardzo emocjonalne historie bo bohaterów opowieści wyszło ze straszliwiej nędzy.
Z niedowierzaniem czytałem o matce Adeli która „miała piętnaście lat, kiedy przyprowadzono do niej trzy razy starszego mężczyznę. Rodzice umówili dzień ślubu. Narzeczonej nikt nie pytał o zdanie. (...)Matka Adeli płakała, rzucała się rodzicom do nóg, prosiła Boga, by ziemia się pod nią zapadła. Ludzie we wsi nie rozumieli, czemu tak rozpacza. Przecież narzeczony ma kawałek pola.”
Trudno bez wzruszenia czytać historię Reginy, która: „ Od kiedy pamięta, jej największym pragnieniem – jeszcze zanim pojawiła się miłość do szkoły – było najeść się do syta. Najbardziej brakowało jej chleba.”. Kilometrami chodziła do szkoły, to znajoma dla mnie historia – moja krewna przez lata chodziła 7km do szkoły na piechotę. Tylko dzięki olbrzymiemu uporowi i samozaparciu Regina zdobyła wykształcenie i została nauczycielką.
Autor nie ukrywa ponurych stron tamtych czasów, sporo pisze o absurdzie spółdzielni produkcyjnych, które wreszcie rozwiązano w 1956r. Trudno bez smutku czytać o historii Doroty, która marzyła o studiach medycznych ale nie mogła się na nie dostać z powodu niewłaściwego pochodzenia i nigdy nie została lekarzem. .
Pokazuje Nesterowicz autentyczny entuzjazm młodych ludzi dla nowej władzy ich zaangażowanie, społecznikostwo, pracę dla ogółu, ale owa aktywność czasami przeraża. Trudno bez irytacji czytać historię Mariana i Jana bezgranicznie wierzących partii, uczniów-hunwejbinów, którzy potrafili zwalniać nauczycieli w szkole i złamać ludziom życie. Na szczęście kres tym wybrykom położyła śmierć Stalina, ale licho wie co by się działo gdyby tyran dłużej pożył.
Nie sili się autor na wartościowanie, pokazuje owe czasy takie jakimi były z ich pozytywami: powszechną edukacją i awansem społecznym ale i problemami: straszliwym pijaństwem, korupcją czy donosicielstwem. Ale to po prostu kawał naszej historii, którego nie możemy wymazać z pamięci. Tak samo ważnej, a może ważniejszej niż historie żołnierzy wyklętych.
To ważna książka przywracająca pamięć pokoleniu naszych rodziców i dziadków, pokoleniu które wyszło z wielkiej nędzy, budowało Polskę po wojnie, a wszyscy 'zostali człowiekami'. Chociażbyśmy się ich historii wypierali, to właśnie z nich jesteśmy.