Nie mam nic przeciwko marzeniom. Każdemu je z resztą polecam. I to nie dlatego, że jak coś możesz wymarzyć, to możesz to osiągnąć. Na takie górnolotne przemyślenia to ja jestem jednak człowiekiem za małej wiary. Marzenia po prostu fajne są i przyjemne. Jednak nawet z nimi nie wypada przegiąć, a mam wrażenie, że coś takiego przydarzyło się autorce tej książki.
Liv jest cukiernikiem, a wbrew temu, co możemy wyczytać na okładce, wcale nie ma „najlepszej pracy na świecie”. Jeśli już to ma pracę prestiżową, ale w patologicznym miejscu. Tam właśnie serwuje babeczkę, za, uwaga… tysiąc dolarów. Takie cudo zamówił jej znajomy, Branden, znany nam z poprzedniego tomu założyciel Klubu Książki, który w ten sposób pragnie zaimponować kobiecie i zdobyć swoje „szczęśliwe zakończenie”. Wszystko idzie nie tak, jak powinno. Liv traci pracę, a Branden dziewczynę. Jakby tego było mało, Liv przyłapuje swojego szefa w niedwuznacznej sytuacji polegającej na molestowaniu podwładnej i poprzysięga mu zemstę w imieniu wszystkich kobiet. Branden, jako specjalista od niewiast, nie zamierza stać z założonymi rękami, tylko czynnie i uroczo Liv pomagać. I to, rzecz jasna, wbrew jej woli.
Pierwszy tom mnie urzekł. Naprawdę, pomysł, że Klub Książki i analiza powieści może pomóc w uratowaniu małżeństwa, był naprawdę świetny. Wiem, że też mocno naiwny, ale w tak przyjemny sposób, że aż chciało się czytać dalej.
Tutaj ten wątek jest kontynuowany, ale… w okrojonym zakresie. Nie będziemy już śledzić żadnej konkretnej powieści, bardziej czytać o gatunkach. Branden uwielbia historie oparte na wątku „hate-love” i właśnie to… nieuchronnie go czeka.
W romansach jest ostatnio taki trend, żeby bardzo męskim postaciom przypisywać bardzo romantyczne charaktery. I nie chodzi mi o to, że w życiu nie sposób znaleźć romantyka. Owszem, niejeden facet z pewnością jest wrażliwy, uczuciowy, rozmawia z kolegami o nastrojach swojej ukochanej, ale… wszystko ma swoje granice. A w powieściach tego typu te granice są z reguły przekraczane. Więc nie tyle uważam, że mężczyźni nie mogą być tak romantyczni, w moim odczuciu nikt nie jest tak uczuciowy, jak to sobie wyobrażają autorki powieści. I o ile takie wątki są przedstawione w przyjemny, lekki sposób – to ja to kupuję. Ale tutaj, do tego wszystkiego doszła jeszcze walka o prawa kobiet (którą uskutecznia prawie każda postać, poza głównym antagonistą).
Więc pozwólcie, że podsumuję, mamy tutaj łamacza kobiecych serc, który czyta romanse, marzy o miłości życia, ale też zrobi wszystko, by pokonać faceta, który, jak powiedziała Liv, molestował pracownicę i to w sposób wręcz sformalizowany (żeby nie było wątpliwości, pan ma nawet listę swoich ofiar). To jest też mężczyzna, który czytając książkę miłosną, znajduje w niej metaforę represjonowania kobiet!
Warto też dodać, że tę słuszną walkę z oprawcą zaangażowani są wszyscy – Liv, jej znajome, Branden, jego znajomi, cały Klub Książki, kobieta, u której Liv mieszka i jej absztyfikant. Nie ma tu za dużo miejsca na odcienie szarości, na wątpliwości. Jest tylko jeden głos, rzecz jasna, tradycyjnego mężczyzny, który jest zakrzykiwany i w zasadzie zepchnięty na margines – chociaż jego argumenty też są średnio sensowne.
Wracając do łamacza serc, mężczyzna jest dosłownie ideałem. A mimo to Liv traktuje go jak kulę u nogi. Dogryza mu, krytykuje, odrzuca – w sumie nie wiem, czemu nie dał sobie spokoju z Liv. Powinien. Ona go przez dużą część książki nie lubi, głównie dlatego, że go kocha. To podobno ma sens.
I to wszystko zabrało mi całą radość z czytania książki, której naprawdę nie mogłam się doczekać. Ja nie mam nic przeciwko powieściom z przesłaniem, ale to było zbyt łopatologiczne i infantylne. Całość sprawia wrażenie wizualizacji marzeń autorki, a nie historii, która porusza trudny temat przy okazji wątku miłosnego.
Co do poczucia humoru, też bywało różnie. Czasem naprawdę nieźle, a czasem... żenująca. Zwłaszcza, gdy dowcipy kręciły się wokół nietolerancji laktozy (trochę w stylu bajek dla dzieci, gdzie obowiązkowo musi się pojawić żar z prykania lub bekania).
Nie przekreślam serii, chętnie przeczytam inne tomy (które na razie są tylko po angielsku). Ale mam nadzieję, że autorka zdecydowała się, czy chce napisać głęboką powieść o problemach społecznych, czy słodką historyjkę miłosną bez krzty realizmu. Bo to, co zaproponowało tym razem, w moim odczuciu jedynie zaszkodziło sprawie, którą miało bronić.