Znacie to uczucie, gdy po bardzo długim czasie – pełnym zawirowań i problemów, wreszcie nastały dni spokoju i nareszcie można odpocząć w szczęściu i radości? To jest cudowne uczucie, które niesie ze sobą odpoczynek i ulgę. Ale czas biegnie dalej i nawet w prawie perfekcyjnym życiu pojawi się rutyna, nowe obowiązki, nowe role, a co za tym idzie nowe problemy. Mam wrażenie, że to takie błędne koło, nad którym nie jesteśmy w stanie zapanować, ale nie jestem też pewna, czy bylibyśmy w stanie bez niego żyć. Czym byłoby wiecznie idealne życie, gdyby nie zmieniało się i nie stawiało nam wyzwań? Niesie to ze sobą okrucieństwo, ale i pewną pasję.
Emily i Igor po traumatycznych przeżyciach rozpoczęli nowe życie, które zapowiadało się jak z bajki. Powtórnie wzięli ślub, kupili apartament i... Zostali rodzicami! Czyli wszystko tak, jak być powinno według ich marzeń. Ale w końcu nowe życie niesie ze sobą wiele zmian i wyzwań, które potrafią zmieniać człowieka. Igor z każdym dniem obserwuje, jak jego ukochana zmienia ciągle swoje prace, popada w zakupoholizm i nie może odnaleźć się w roli matki. Niepokoi się, ale też nie wie, jak pomóc żonie i czy na pewno jeszcze chce. Czy ich szybka namiętność i pochopne małżeństwo, skończy się szybciej niż "na zawsze"? Czy mają jeszcze wspólną przyszłość? I czy to koniec traumatycznych wydarzeń?
Miałam całkiem spore oczekiwania co do całej serii. Byłam przekonana, że to będzie ciekawy romans z akcją i wątkiem kryminalnym. W pewnym sensie tak było w pierwszym tomie i drugim również, ale to nie było to, na co czekałam i przede wszystkim czego się spodziewałam. Niestety ze smutkiem przyznaję, że ten cykl okazał się moją prywatną porażką. Dlaczego?
Przede wszystkim mam mały kłopot ze stylem autorki. Nie chodzi o to, że jest jakiś karygodny czy po prostu niedopracowany. Oczywiście tak jak można by się spodziewać po gatunku powieści, jest on dość prosty, ale też zarazem bardzo przyjemny. Pozwala na szybkie wciągnięcie się w fabułę. Tylko moim marzeniem byłoby coś unikatowego, coś, co dałoby mi poczucie, że to książkach Eweliny Dobosz i właśnie dzięki językowi zapamiętam wyjątkowość pisarki. Oczekuję to po każdej powieści, więc było mi przykro, że niestety w tym przypadku nie znalazłam takich elementów. Poza tym "Stracona tożsamość" jest dla mnie zbyt wulgarna. Nie mam nic przeciwko mocniejszym słowom, czy scenom, ale w wielu sytuacjach nie widzę jakiegokolwiek uzasadnienia w używaniu takiego słownictwa. To jest dość subiektywne odczucie i każdy może to odebrać całkowicie odmiennie, co nie zmienia faktu, że poczułam się totalnie zniechęcona do całości.
Jedynym plusem jest ukazanie, że po naszym ukochanym sloganie "żyli długo i szczęśliwie" jest coś więcej i niekoniecznie tak bardzo pozytywne, jak sobie wyobrażamy. Wszyscy wiemy, że tworzenie różnych relacji i wchodzenie w nowe role jest pracochłonnym i angażującym zajęciem. Bez naszego wkładu nie da się utrzymać tak ścisłych więzów, jakie powinny być w małżeństwie. Brzmi to nieco ponuro, ale uważam, że niesie ze sobą również pewnego rodzaju piękno. Pisarka za pomocą wejścia smoka dała sygnał, że o szczęście trzeba walczyć. Ten wątek niezwykle mi się podobał i naprawiał wiele pozostałych błędów.
Jednak w innych aspektach fabuła mocno mnie zawiodła, ponieważ okazała się zbyt szybka, zbyt nieuporządkowana i zbyt nierealna. Gdy doszłam do części rozwinięcia głównego wątku, to był jakiś maraton, gdzie nie mogłam w ogóle złapać oddechu i miałach ochotę rzucić to wszystko i sobie darować. To niedopracowanie i zabójcze tempo wywoływały we mnie frustrację do tego stopnia, że nawet zaskakujące momenty wydawały mi się niegodne uwagi.
Tutaj pora przejść do części, gdzie opowiadam o największym rozczarowaniu całej "Straconej tożsamości", czyli o bohaterach. Ich kreacja w ogóle nie istnieje, a jak już gdzieś nieśmiało chce się, jednak ujawnić przed czytelnikiem, to przedstawia postaci nudne i wywołujące rozpacz swoim nielogicznym postępowaniem. Warto wspomnieć, że ogólnie bardzo nie lubię Emily, nie rozumiem jej działań i wydaje mi się słabą kobietę. A najgorsze jest to, że odnoszę wrażenie, że ona nie została specjalnie tak stworzona przez autorkę, tylko jest skutkiem jakiegoś błędu. Sam Igor wywołuje również we mnie niechęć, ale jego pokłady złości czasami dawały nadzieję na lepszą perspektywę. Tylko po raz kolejny w jego charakterze pojawiały się wyraźne luki, których nie mogłam zaakceptować.
"Stracona tożsamość" okazała się powieścią nie w moim stylu. Posiada pewne zalety, ale w ostatecznych rachunku nie są one w stanie zrównoważyć mi całości. Po "Nowej tożsamości" byłam bardzo niezadowolona, ale wierzyłam, że pisarka udoskonali swoje pióro i ma potencjał do rozwinięcia. Tymczasem tak się nie stało. Dlatego myślę, że to koniec mojej znajomości z twórczością pisarki, jeśli jej kolejne książki jeszcze zostaną wydane.