Niedawno recenzowałam pierwszą część trylogii „Magiczny krąg” – „Mroczny sekret”. Kiedy tylko skończyłam czytać pierwszą część, zaczęłam czytać drugą. Postanowiłam sobie, że całą trylogię przeczytam za jednym razem, żeby nic nie zapomnieć. I uważam, że słusznie zrobiłam. Mogłam dobrze się wczuć w świat wymyślony przez panią Bray, zaprzyjaźniłam się z główną bohaterką, poczułam się jakbym sama znalazła się w 1895 roku i przeżywała to, co bohaterka. Zaczęłam też się zachowywać jak dziewczyny w tamtych czasach. Spokojnie przeżyłabym bez komputera i komórki, czego niektórzy sobie nawet nie wyobrażają. Zapomniałam o realnym świecie, pokochałam ten inny, poznany w trylogii „Magiczny krąg”. Niestety nie miałam wtedy czasu na napisanie recenzji, więc robię to teraz, kiedy pożegnałam się już z Gemmą.
Na początku książki znowu był wiersz, co mnie niezmiernie ucieszyło. Polubiłam „Panią z Shalott” z pierwszej części, więc z chęcią przeczytałam „Raj utracony”, który był równie wspaniały. Przed wierszem znajdował się cytat Edgara Allana Poego, z którym się obecnie zapoznaję czytając „Nevermore. Kruk”: Czyż wszystko, co się zda, jako sen we śnie jeno trwa? Obiecałam sobie zapamiętać ten cytat. Szybko pochłonęłam prolog, w którym zawarta była relacja Kartika z wydarzeń minionych sześćdziesięciu dni, dzięki której poznajemy jego misję. W następnych rozdziałach narratorem jest już Gemma i dzięki niej poznajemy wszystkie tajemnice międzyświata. Jak wspominałam w recenzji pierwszej części, Libba Bray napisała trylogię w czasie teraźniejszym. Kiedyś szczerze nienawidziłam tego czasu, ale od kiedy tylko zaczęłam czytać „Mroczny sekret” wcale mi nie przeszkadza i go polubiłam. Później go nawet nie zauważałam i specjalnie szukałam, żeby zobaczyć, czy autorka nadal go chociaż używa.
W tej części poznajemy kilku nowych bohaterów m.in. pannę McCleethy czy Simona Middletona. Bardzo się ucieszyłam, gdyż pani Bray dobrze nam ich przedstawiła i nie zrobiła tego byle jak. W końcu będą towarzyszyć nam do samego końca. Autorka pozwala nam też bliżej przyjrzeć się przyjaciółkom Gemmy – Felicity, Ann, a nawet Pippie. Kiedy poznałam bliżej Kartika, polubiłam go, a w pierwszej części nie obdarzałam go sympatią. Simon był interesującą postacią. Mogło się wydawać, że wątek z nim zakończy się w drugiej części, ale w trzeciej też był ważną postacią. Za to panna McCleethy była bardzo tajemnicza. Potrafiła namieszać w głowie. Dzięki niej poznajemy także dyrektorkę akademii Spence – panią Nightwing.
Okładka książki jest prześliczna. Nie wiem, która lepsza, czy pierwszej części, czy tej. Obie są na swój sposób wyjątkowe, magiczne i piękne. Niby nic niezwykłego, ale przyciąga wzrok. I w kolejnej książce zauważyłam, że autorka nie wymyśliła byle jakiego tytułu, aby tylko był. Odnalazłam znaczenie tytułu. Co prawda każdy może mieć inne zdanie co do niego, ale ja przedstawię wam swoje filozoficzne myśli dotyczące nich, w recenzji ostatniej części. Zauważyłam, że jestem dobra w interpretacji tytułów, które dla niektórych są tylko tytułem, no bo czym innym?
Czytając tą książkę, czuje się niesamowitą magię, wprost spływającą po stronach. Każda kartka tejże książki jest oblepiona tajemnicą. Uważam, że ta część, jak i pierwsza są godne przeczytania. „Magiczny krąg” dołączył do listy moich ulubionych książek i będę wychwalać całą trylogię nad niebiosa. Polecam każdemu i tym, kto nie jest każdym.
Moja ocena: 10/10