Od czasu do czasu lubię posłuchać muzyki klasycznej. Takty Schuberta, Mozarta czy Brahmsa działają na mnie nad wyraz uspokajająco. Z równie niewielką częstotliwością czytuję kryminały. Czasem jednak każdemu potrzebna jest odrobina intrygi i logicznego myślenia. Moja radość sięga szczytu, kiedy udaje mi się połączyć jedno i drugie. Piękne kompozycje wplecione lub choćby okalające kryminalny wątek to dla mnie pełnia szczęścia. Dlatego też ani minuty nie wahałam się, by spędzić kilka dni na lekturze książki Jana Antoniego Homy pt.: „Ostatni koncert”. Autor – człowiek orkiestra, bo skrzypek, solista, kameralista i symfonik w jednym już swoją osobą i dorobkiem pisarskim (kryminał muzyczny „Altowiolista” oraz „Kręgi albo kolejność zdarzeń”) zapowiadał fachowe podejście do tematu. Gdyby dodać do tego jeszcze notę wydawniczą, która obiecuje, że główny bohater (skądinąd altowiolista z kryminalnymi zainteresowaniami, którego poznać możecie właśnie w „Altowioliście”) stworzy kwartet muzyczny i nieźle namiesza, to ochota na przeczytanie tej prawie 500 stronicowej książki rośnie z sekundy na sekundę. Czy Homa i was uwiedzie? Sprawdzimy za chwil kilka.
Po tych wszystkich kryminalnych zapowiedziach miałam nadzieję, że już od pierwszej strony, trup będzie ścielił się gęsto. A tu psikus! Bartek Czarnoleski – główny bohater i narrator naszej opowieści postanawia na początku przybliżyć nieco historię uzyskania imponującego spadku w postaci winnicy w Toskanii. Jego kryminalne zapędy i odkrycie „zagadki Rosenberga” zostały wynagrodzone przybytkiem o nazwie Casa e Proprietá di Cittá Abbadonata. To właśnie w tym miejscu zamieszkała ukochana naszego bohatera, Antosia, podczas gdy on dzielił swoje życie między Toskanię a nieznaną, polską miejscowość oznaczaną skrótem K. Jego profesja i kwartet, który założył w K. z przyjaciółmi, czyniły z niego współczesnego „homo viatora”. Do tego wszystkiego ta smykałka kryminalna i znajomości w policji powodowały, że Bartosz miał pełne ręce roboty. Pojawiła się bowiem nowa, niezwykle intrygująca sprawa. Ktoś mordował ludzi w niekonwencjonalny sposób. Zabijał bez skrupułów przecinając ofiarom żyły nadgarstka dość oryginalnym narzędziem. Czym? Struną! Jedną z czterech w komplecie skrzypiec. Do tego o swoich poczynaniach pisywał na blogu, a właściwie kilku blogach (może to któraś/yś z Was Kochani?!). Bartek znany ze swojej wścibskiej natury rozpoczął prywatne śledztwo zmierzające do zdemaskowania przestępcy. Nie wiedział jednak, że podczas poszukiwań sam stanie się ofiarą.
Wątek kryminalny rozwija się bardzo płynnie, choć niestety powoli. Są kolejne zbrodnie i nie brak śladów „Struniarza”, a namierzyć go nijak nie można. Wszystko jak w typowym kryminale. Nasz Bartek zamiast spędzać czas z ukochaną Antosią, coraz bardziej wnika w śledztwo. Aż tu nagle… Antosia zostaje porwana! Co więcej, pies Bartka –Eston do końca stara się bronić nowej pani i niemal przypłaca to swoim życiem. Po Antosi nie ma śladu, zagadka „Struniarza” pozostaje nierozwiązana, a Bartuś jest w kropce. Co zrobi? Czy odnajdzie sprawcę kolejnych morderstw? Czy uda mu się uwolnić ukochaną? A przede wszystkim, za co ta nieco wiekowa kobieta zwana królową Elżbietą II wręczy Bartoszowi krzyż Jerzego? Odpowiedź znajdziecie w „Ostatnim koncercie”.
Tak mniej więcej przedstawia się kwestia zbrodni, a co z muzyką? Pojawia się niemal na każdej stronie tej powieści. Jesteśmy zasypywani lawiną terminów muzycznych, tytułów i najsłynniejszych wykonawców muzyki klasycznej. Powiem więcej, nasz bohater niczym wykładowca wyjaśnia nam wiele niezrozumiałych pojęć i przywołuje muzykę nawet tam, gdzie zazwyczaj jej nie ma. Takie podejście do sprawy może nieco drażnić, kiedy widzimy np., że nasz Bartosz w najbardziej emocjonujących momentach podśpiewuje sobie różnego typu melodie. Ba, czasem nawet celowo spowalnia akcję i zabiera się za tłumaczenie nam kolejnych terminów muzycznych. Ci bardziej wytrwali czytelnicy poradzą sobie jednak i z tymi spowalniaczami.
Nie wiem, czego w tej książce jest więcej literatury czy muzyki? Muzyczność literatury i literackość muzyki po raz kolejny okazują się mieć płynne granice. Zawód naszego bohatera uprawnia go do wszystkich dywagacji, które odnajdujemy na kartach książki. Tekst jest poniekąd partyturą, na której autor wygrywa kolejne melodie. Czy jednak aby nie za dużo tu tej muzyki? Przyznam, że miejscami trochę mnie już nudziły te wszystkie nowinki rodem z poradnika dla muzykologów. Nie mniej jednak w żaden sposób nie zaniżają one wartości całej lektury. Nie da się ukryć, że największą zaletą „Ostatniego koncertu” jest Bartosz Czarnoleski. Ten błyskotliwy i spostrzegawczy bohater ma w sobie jednak wiele z ofiary losu i nieumyślnie pakuje siebie i swoich bliskich w kłopoty. Czymże jednak byłby kryminał bez barwnego głównego bohatera?
Muszę powiedzieć, że Jan Antoni Homa stworzył ciekawy i interesujący kryminał muzyczny, który zapewnia nam przynajmniej kilka emocjonujących chwil. Śledztwo prowadzone dwutorowo i dodatkowe porwanie napędzają całą akcję. Muzyka ją czasem spowalnia, ale za to nadaje miejscami podniosły ton. Jeśli macie ochotę ciekawe śledztwo przy akompaniamencie muzyki, to „Ostatni koncert” jest właśnie tym czego szukacie.