Zastanawialiście się jak to jest być seryjnym, a do tego płatnym mordercą? Ja tak i jest w tym pewna doza romantyzmu, tęsknota za przygodami serialowego Dextera i Hannibala Lectera (choć ci zabijali dla przyjemności, a nie dla pieniędzy). No cóż, jesteśmy jednak w Polsce, i na naszym podwórku mamy zupełnie innych bohaterów. Adrian Bednarek zaprasza nas do historii Dominika, płatnego mordercy, który staje się wolnym nieco innym człowiekiem…
Wyobraźcie sobie, że macie kilkanaście lat, gdy wasz ojciec zabiera was na „urodzinową misję”. Jest to wydarzenie nie byle jakie – w ramach egzaminu dojrzałości musicie zabić człowieka. Tylko tyle i aż tyle. Brzmi ciekawie? Intrygująco? A może lekko mrozi krew w żyłach? No cóż, nasz bohater, mimo pewnych oporów zdaje ten nietypowy egzamin…
W „Dziedzictwie zbrodni” mamy dwóch jakże odmiennych bohaterów. Dominik, drobny przedsiębiorca spod Częstochowy, wraz z ojcem (choć nikt poza nimi o tym nie wie, a co wkrótce okaże się zbawienne dla młodszego z bohaterów pierwszoplanowych) prowadzi dosyć nietypową działalność – są płatnymi zabójcami. O ile Dominik udaje, że funkcjonuje w społeczeństwie, jego ojciec Grzegorz jest człowiekiem-duchem. W zasadzie nie istnieje – nie posiada żadnych dokumentów, nie płaci podatków (aż mu zazdroszczę), jest, ale jakby w ogóle go nie było. Tak czy inaczej obaj zajmują się dobrze płatną działalnością przestępczą. I jak można sądzić, są w swym fachu dosyć dobrzy. Do tej pory wszystkie zlecenia szły jak z płatka, policja nigdy nie wpadła na ich ślad…
Wszystko zmienia się w momencie, gdy dostają zlecenie na rodzinę Grabowskich. Ot, taka sobie rodzina z klasy średniej, prowadząca dosyć dobrze płatne interesy… Po „godzinach” zajmują się jednak nielegalnym obrotem papierosami z Ukrainy. Działalność taka nie powinna budzić większego zainteresowania czy zazdrości, ani ze strony państwa, ani ze strony innych grup przestępczych, gdyż w zasadzie jest to działalność z niższej półki. Mimo to, lewe interesy Grabowskich w kimś obudziły chęć zemsty – słowem, ktoś zdecydował się wydać na nich wyrok śmierci. A tak się złożyło, iż zlecenie otrzymał właśnie niezwykle skuteczny Grzegorz.
Jednak w trakcie misji, starzejący się ojciec Dominika dokonał kilku błędów, które spowodowały, iż cała operacja zakończyła się spektakularnym wysadzeniem domu ofiar w powietrze. A przecież wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Co więcej, z zamachu udało się zbiec naszej drugiej głównej bohaterce – pięknej, ale przede wszystkim inteligentnej Marysi Grabowskiej.
Aby ratować twarz i życie, Dominik otrzymał rozkaz znalezienia Marysi, aby móc dokończyć robotę. Ale świat przestępczy nie toleruje pomyłek… W wyniku tej dosyć jednoznacznej gry półświatka, Grzegorz sam padł ofiarą zamachu. Wówczas nasz bohater postanawia, że wytropi zleceniodawców mordu, których zamierza pociągnąć do odpowiedzialności za śmierć ojca. Ido tego celu, zjednuje sobie przed chwilą porwaną Marysię Grabowską. I wtedy zaczyna się prawdziwa literacka zabawa. Jednak nic więcej wam nie zdradzę. Muszę jednak przyznać, że byłem trochę zaskoczony takim obrotem sprawy, ale po głębszym namyśle, doszedłem do wniosku, że pewnie postąpiłbym podobnie jak Marysia.
W książce trochę raził mnie początek, pisany przez Autora trochę bezosobowo. Fakt, niby znajduje się tam narrator, ale wypowiedzi bohaterów i opis sytuacji stał się wręcz schematyczny, skostniały, bezuczuciowy… Na szczęście, zaraz po „ostatniej” misji Dominika, gdy cała sprawa się „rypła” cytując klasyka polskiej komedii, tekst wraca na właściwe tory. I wtedy zaczyna się dziać. Co rusz, pojawia się jakieś zagmatwanie fabuły, nadając szczególnego smaku czytanemu słowu. Bohaterowie nabierają kolorów - ich uczucia, istny gąszcz emocji, co rusz się wykluczających, a do tego bardzo silnych, są w fajny sposób zilustrowane.
Fabuła może nie porywa, ale z pewnością zaciekawia. Nie ma tutaj jakiś górnolotnych uczuć, a przynajmniej Autor nie stara się uwznioślić etos płatnego mordercy czy transformację zwykłej studentki w „królową zbrodni”. Choć niektóre fragmenty przypominają fragmenty z wyznań znanego wszystkim „Masy” czy filmowych „Królowych mafii”, książkę czyta się naprawdę świetnie. Nie da się przy niej zasnąć, ale nie ma w niej także czegoś, co wprowadzałoby poczucie, że historia jest wymyślona. Wręcz przeciwnie, nosi wszelkie znamiona prawdziwych zdarzeń.
Mnie najbardziej spodobało się to, że Adrian Bednarek poszedł swoim tropem. Nie wprowadził posągowych bohaterów, którzy nie popełniają błędów (jak to czynią autorzy amerykańscy). Nasi bohaterowie są z ciała i kości – co rusz wpadają w kłopoty, a ich – zdawałoby się – świetne plany, grzęzną w gruzach. Takie historie czyta się naprawdę świetnie. Nie ma koloryzowania, jakichś przesad – świat „Dziedzictwa zbrodni” jest opisany w prosty, ale dosadny sposób. Emocje, nawet te najpiękniejsze, najintensywniejsze, nie wykluczają zwykłego wyrachowania. Pożądanie przeplata się z nienawiścią i obrzydzeniem. Gniew i zazdrość z obłudą i tchórzostwem. Pazerność, zwykła czysta ludzka małość z bezwzględnością…
I chociaż zazwyczaj jestem czarnowidzem, czuję, iż Adrian Bednarek dopiero rozwija swój kunszt literacki. Mam nadzieję, że „Dziedzictwo zbrodni” będzie miało swoją kontynuację. Podsumowując – książkę polecam z czystym sercem wszystkim czytelnikom.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.