Po pierwszym tomie „Zbieracza Burz”, który mnie trochę rozczarował, tom drugi okazał się pozytywnym zaskoczeniem. Ale dopiero po jakimś czasie, bo najpierw musiałam przebrnąć przez długi pierwszy rozdział o zatargach między wywiadem Razjela i wywiadem Michała, w który ciężko było mi się wkręcić, bo nie było wiele ani o archaniołach, ani o Daimonie.
Najpierw, krótki przegląd wydarzeń – relacjonuje Samael: „Bo widzisz, Gabriel i Razjel uważają, że ich kochany, martwy od zarania dziejów kumpel po prostu oszalał, więc chcą go za wszelką cenę znaleźć i odizolować. Za to Michaś, znasz Michasia, rzadko myśli głową, uważa, że Frey został upiorem Cienia. I zrobi, co w jego anielskiej mocy, żeby go załatwić. Pięknie jak argentyński serial, nie? Dramaty lojalności i przyjaźni. Jeszcze chwila i się poryczę. Ze śmiechu. (…) I, uważasz, nasz dzielny rycerz Misio zwrócił się do Lampy, żeby wypuścił Apolyona. Jak myślisz, co anarchista Lucuś zrobi?”
Tak więc sprawy nie wyglądają dobrze i tak też się nie mają.
Daimon, na szczęście żyje (nie wyobrażałam sobie zresztą, żeby było inaczej), ale jest w trakcie ciężkiej kuracji, która ma go przywrócić do stanu używalności (na potwierdzenie jego kiepskiej formy mogą posłużyć jego własne słowa: „(…) Bo musi spełnić rozkaz Pański. Rozkaz. Tak. Najważniejszy. Tylko w tej chwili za cholerę nie pamięta, jak on brzmiał” xD). A później jeszcze długo zwleka ze zniszczeniem Ziemi, gdyż nie może tego dokonać bez Gwiazdy Zagłady, którą jest obecnie w posiadaniu archaniołów, przez co napatacza się na kolejnych wrogów, którzy starają się go powstrzymać.
Archaniołowie na szczęście trochę bardziej przypominają tamtych fajnych kolesi z „Siewcy” i jest ich trochę więcej w historii, ale nie odgrywają aż tak wielkiej roli jak kiedyś. Gabriel i Razjel w sumie dalej tworzą swój dream team, z tą różnicą, że trochę rozsądniej patrzą na niektóre sprawy. Nieco więcej Rafaela tym razem (oczywiście, bez przesady), co było całkiem przyjemną niespodzianką i chłopak nieco zyskał w moich oczach. Bardzo szkoda mi było Michała – zawsze go lubiłam, a teraz nie dość, że prawie w ogóle nie pojawia się w tej części, to jeszcze został zbuntowanym szaleńcem.
Co do Mrocznych... W tym tomie dość duża rola przypada Asmodeuszowi, który oprócz prób naprawienia błędów Lampki i ryzykowania własnym życiem, musi stawić czoła Blance, która nie chce uwierzyć, że umawiała się z demonem, a już tym bardziej, że zbliża się Koniec Świata, od którego ten chce ją uchronić.
Lucyfera może nie ma za dużo, ale wypadł zdecydowanie lepiej, bo przestał się nad sobą użalać i trochę namieszał. Więc przypomnieliśmy sobie o jego istnieniu! Chociaż myślałam, że Apolyon odegra większą rolę w tej historii.
Nawet Hija, na której się bardzo zawiodłam w poprzednim tomie, wyrobiła się i przestała działać mi na nerwy. Swoją drogą, nie było jej wiele i nie odegrała jakiejś znaczącej roli.
Pojawiło się też kilku nowych bohaterów, a nawet kilku starych, o których zdążyłam już zapomnieć. (W końcu pod koniec przypomnieli sobie o Piołunie! Z czego, zresztą wynikła całkiem szalona akcja).
Zresztą, nie tylko w bohaterach zaszły zmiany. W tej części wyraźnie widać zatarcie pewnych różnic między Głębią a Królestwem – mamy do czynienia z miłosiernymi demonami, spełniającymi dobre uczynki i bezwzględnymi, okrutnymi aniołami, parającymi się czarną magią.
Myślę, że niepotrzebnie bohaterowie tyle gadają, rozmyślają, przez co wszystko się trochę ciągnie, bo każda akcja opatrzona jest długaśnymi opisami, tak bardzo w stylu pani Kossakowskiej. Gdyby z tego zrezygnować, spokojnie można by pomieścić całą historię w jednym tomie. Jednak mimo że nadal nie czyta się tak lekko, to czytanie sprawiło mi ogromną przyjemność, ponieważ znów odczuwałam tą samą gamę emocji, jak wtedy, kiedy czytałam „Siewcę”. Sam finał bardzo emocjonujący, że aż momentami łezka mi się w oku zakręciła.
Początkowo nie podobały mi się te zgrzyty między archaniołami, ale teraz widzę pewien wzór. Jak w „Siewcy” ukazana była siła ich przyjaźni, w pełnym blasku, tak w „Zbieraczu” zostaje ona wystawiona na próbę, jakby skryta w mroku. Całkiem ciekawie to wypada. No, i ostatecznie wszyscy dostali porządną lekcję, ale czy z niej skorzystają? W tej kwestii zakończenie pozostawia tą kwestię otwartą. Niestety, stety. W sumie nie wiem.
Mimo że to jedna historia, to trudno mi nie porównywać obydwu tomów, z czego drugi wypada o niebo lepiej od pierwszego.