Wyobraź sobie, że na stoliku przed Tobą leży koperta. W niej znajduje się Twoja data śmierci - dzień, miesiąc, rok. Otworzyłbyś ją? Chciałbyś wiedzieć, ile czasu Ci zostało? Jak byś żył, wiedząc, że niedługo wszystko się skończy?
Śmierć jest rzeczą oczywistą. Rodzimy się, żyjemy i staramy się spełniać swoje marzenia. Mamy jednak świadomość, że nie będziemy żyć wiecznie. Taka jest kolej rzeczy i nikt nie potrafi tego zmienić. Mimo to, ukrywamy tę wiedzę. Próbujemy oszukać samych siebie. Codziennie rano wstając, planujemy swój dzień, a także cały tydzień, może nawet przyszłe miesiące. Jaką mamy pewność, że świat nie skończy się dla nas właśnie dzisiaj, za godzinę, minutę, za chwilę? Nie dopuszczamy do siebie myśli o nieuchronnym końcu, przekonani, że śmierć dopadnie nas za kilkadziesiąt lat, jako spełnionych staruszków. Jednak nasze złudzenia wciąż pozostają tylko złudzeniami.
Piętnastoletnia Jem różni się od swoich rówieśników. I nie, wcale nie jest wampirem, wilkołakiem ani wróżką, nie posiada też zdolności latania i czytania w myślach. Jem jest sierotą, “przekazywaną” z rąk do rąk. Swojego ojca nigdy nie poznała, matka natomiast zmarła, gdy dziewczyna miała siedem lat. Przedawkowała heroinę i odeszła. Tak po prostu. W jednej chwili żyła, chodziła, rozmawiała - w następnej już nie. Śmierć po nią przyszła, a ona nie mogła wiedzieć, że jej koniec nadchodzi. Jednak jedna osoba cały czas podświadomie była tego pewna. Jako siedmiolatka Jem nie wiedziała, co oznaczają numery w oczach jej mamy. Dopiero kiedy ta zmarła, dziewczyna zrozumiała, że te niepozorne cyfry są nieodzownym wyrokiem wiszącym nad rodzicielką - datą śmierci.
“Zawsze widziałam numery, zawsze odkąd pamiętam. Najpierw myślałam, że wszyscy je widzą. Jeżeli tylko spojrzałam komuś w oczy, od razu pojawiał się numer.”
Czasem lepiej trwać w niewiedzy, niż wiedzieć zbyt wiele. Jem doskonale się o tym przekonała na własnej skórze. Moc, którą została obdarzona, była zarówno darem, jak i przekleństwem. Znajomość czyjejś daty śmierci brzmi fajnie, ale w rzeczywistości jest inaczej. Jem musiała stronić od ludzi, bo wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedziała, ile im zostało. Patrzenie na innego człowieka przypominało jej, że nikt nie żyje wiecznie i każdy w końcu umrze - jedni szybciej, jak było widać po ich numerach, inni później. Najgorsze jednak było przywiązywanie się do ludzi, szczególnie tych, którzy nie długo mieli umrzeć...
“Numery” to książka z pewnością warta przeczytania. Akcja toczy się niej szybko, nie jest rozwlekła. W zasadzie od samego początku mamy do czynienia z emocjonującymi wydarzeniami, a mianowicie od chwili, w której wskutek zamachu terrorystycznego wybucha London Eye. Ludzie są spanikowani, pamiętają jednak dziwną parkę - wysokiego czarnego chłopaka i jego drobną, białą towarzyszkę - uciekającą chwilę przed katastrofą. Skąd dzieciaki mogły wiedzieć o niebezpieczeństwie, zanim faktycznie nadeszło? Czyżby spisek, współpraca z terrorystami? A może przeczucie, którego nie da się wytłumaczyć? Przeczucie ostrzegające, że ci wszyscy ludzie kupujący bilety na przejażdżkę za chwilę umrą?
Już przed sięgnięciem po dzieło wiedziałam, że jego fabuła jest nietuzinkowa. Teraz, po przeczytaniu, mogę też stwierdzić, że realizacja oryginalnego pomysłu udała się autorce, przez co “Numery” na długo zapadają w pamięć. Co więcej, pochłania się je strasznie szybko i zaraz po skończeniu pragnie się zdobyć kolejną część. Dzieło Rachel Ward jest wspaniałą pozycją, przez którą czytelnik jest wręcz targany emocjami. Nie da się też ukryć, że za sprawą “Numerów” można nabrać całkiem innego podejścia do tematu życia i śmierci.
Dzieło gorąco polecam i mam nadzieję, że spodoba się Wam równie mocno, jak mi. Być może zdarzy Wam się przewidzieć niektóre momenty (tak jak było w moim przypadku), jednak to w ogóle nie ma wpływu na całość. Dlatego jeszcze raz bardzo polecam!
Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Wilga.