„ Anioł oznacza funkcję, nie naturę. Pytasz jak się nazywa ta natura? - Duch, Pytasz o funkcję? - Anioł. Przez to czym jest, jest duchem, a przez to co wypełnia, jest aniołem.”
Św. Augustyn, Enarratio in Psalmos
Kochamy Anioły, bez względu na wiarę, pragniemy by kroczył za nami posłaniec Boży, który chroni przed upadkiem i szepcząc głosem miłości wskaże właściwą drogę.
Nie chcę, żeby zabrzmiało to złośliwie, ale Carolyn Jess-Cooke, sprytnie wykorzystała ten pomysł, a że jest wielokrotnie nagradzaną poetką to w czarowny, płynny i barwny język ubrała całą opowieść o Margot, która po śmiercie wraca na ziemię żeby zostać własnym Aniołem Stróżem. Życie naszej bohaterki było drogą przez mękę, popełniła wiele błędów raniąc najbliższe osoby. Często jej złe decyzje wynikały z bolesnych przeżyć, rozczarowań i braku nadziei. Kiedy Margot umiera dostaje szansę bycia własnym Aniołem Stróżem, jako Ruth wraca na ziemię, od tej pory chroni samą siebie, przed pomyłkami, bólem i rozczarowaniami wierząc, że jako istota duchowa w służbie Bożej wpłynie na poprawę swojego życia a przy okazji i na zmianę losu ukochanych osób.
Od pierwszych stron zostaje na nas rzucony czar. Magiczny język powieści zachwyca, rzadko czyta się książki, które mają taką moc słów. Każde zdanie ma znaczenie, każda myśl która pojawia się podczas czytania jest istotna, ale czy historię o Aniołach można odbierać inaczej?. Anioły zawsze wzbudzają nasz zachwyt, dlatego wybiję się z ram totalnego zachwytu nad książką, bo miałam wrażenie, że próbowano na siłę mną wzruszyć. Powieść ma w sobie masę tragizmu - wymyślne tortury, porzucenia, zgubne nałogi, zdrady, mrożące krew w żyłach zdarzenia itd. - przez pierwszych kilkadziesiąt stron ogromnie mnie to irytowało. Miałam uczucie, jakby ktoś mi brzęczał za uchem i wymuszał uczucia. Wiem, że fabuła musi „kupić” czytelnika, ale jak dla mnie, akcja była z lekka naciągana. Owszem wydarzenia są prawdopodobne jednak w takiej dawce wypadają mało prawdziwie.
Zastanówmy się, czy książka jest tak oryginalna jakby się wydawało – nie. W literaturze nie brakuje aniołów, pośredniczących, gloryfikujących, cherubinów i serafinów. Czytając mamy wrażenie, że Ruth i Nan to Monika i Tess z popularnego serialu amerykańskiego „Dotyk Anioła”. Te same role, niedoświadczony Anioł i Anioł przewodnik, nauczyciel. Gdybym miała się czepiać, to w powieści można znaleźć kilka nieścisłości, tak wiem, to fikcja literacka, więc daję spokój.
Jednak żeby nie było, że tylko ganię to teraz będę chwalić. Mimo że fabuła jest taka jaka jest, to w swojej nieskomplikowanej konstrukcji jest urzekająca, książka ma niepowtarzalny klimat, treść napawa optymizmem i nadzieją, chcemy wierzyć w pieśń dusz, anielską opiekę, moc przebaczenia i siłę wiary. Na duży plus zasługują postacie aniołów, które nie są blondaskami z bialutkimi puszystymi skrzydełkami tylko istotami z rozterkami i buzującymi uczuciami no i oczywiście piękny język powieści.
Styl autorki powoduje, że czytelnik czyta jak zaklęty, nie sposób oderwać się od książki, wszystkie minusy o których pisałam wcześniej wydają się być nieistotne, liczy się tylko Margot i jej walka. Środki stylistyczne stosowane przez Carolyn Jess-Cooke, to majstersztyk, ale czemu się dziwić, autorka zaczęła pisać już w dzieciństwie a przez lata pracy jej warsztat literacki nabrał smaku i profesjonalizmu.
Magia książki jest wielka, czytając zastanawiamy się nad swoimi decyzjami, czy były one przypadkowe?, czy jednak jakaś siła maczała w tym palce? i czy wykorzystaliśmy właściwie szanse dawane nam przez los?. Warto mieć tę książkę w swojej biblioteczce, samo spojrzenie na okładkę wystarczy, żeby pogrążyć się nostalgii. To poruszająca opowieść z pięknym przesłaniem.