Książki o ludziach znanych z kart historii są swego rodzaju magiczną podróżą do przeszłości. Tajemnicą zamkniętą w okładkach beletrystyki, którą poznajemy jako obserwatorzy, a którą wcześniej znaliśmy jedynie pobieżnie. Autor bierze na warsztat postacie, autentyczne wydarzenia z danych lat i do tego, co było dodaje fikcję. Tworzy beletrystykę, która ułatwia zrozumienie danych momentów. Wrzuca fakty w swoją wyobraźnię i tworzy powieść, którą się... połyka. Jak choćby „Pamiętnik Carycy”.
Ona, młodziutka Maria Zofia Fryderyka Dagmara (po przejściu na prawosławie przybrała nazwisko Maria Fidorowna), w wyniku zamążpójścia nagle zmienia nie tyle miejsce zamieszkania ile kraj. Zostaje wrzucona w przepych i luksus Romanowów. Bycie żoną rosyjskiego następcy tronu, Aleksandra III, zobowiązuje. Kochać męża dopiero się uczy, uczy się zjednywać sobie nowo poznanych ludzi ze świata dworskiego i koronowanego, uczy się brylować, ale i wychowywać syna, Mikołaja II Romanowa. Dzięki swojej elegancji i dyskretności poznaje świat polityki, w który wkracza po śmierci męża. Robi to jednak za pośrednictwem syna, który przejmując tron w ogóle się do owej polityki nie nadaje. Podejmuje szereg nietrafionych decyzji, jest niepewny swego, ciągle się waha i gdyba, dlatego słucha porad innych, a najczęściej żony, która jest ostatnią osobą, jaka powinna doradzać. Synowa nie darzy sympatią teściowej, i vice versa, czego nie ukrywają, a co ma istotne znaczenie i w codziennych relacjach i w krokach Mikołaja, które stawia na scenie politycznej.
Nadciąga to, co nieuchronne.
A ona? Ona to matka, ktoś, kto stoi obok, ktoś, kto obserwuje, kto może doradzić, i kto zna swoje miejsce w szeregu. Jednak katastrofa, do jakiej doprowadza syn, nieuchronna, tak widoczna i przeczuwalna, boli i godzi w serce matki. Ginie i on i jej wnuczki i kończy się ród...
Rodzinę Romanowów poznałam w „Czterech siostrach” Helen Rappaport. Oto trzy dziewczyny i ich mały, chorowity brat i ona, matka, która bardziej wierzyła w szarlatana Rasputina niż w męża. Obsesyjnie zawierzona jego mądrości, zaślepiona faktem, że to kłamca, bawidamek i niechluj. Dlatego nie dziwi mnie, że teściowa była jej wrogiem, czego nie ukrywała. Maria nie schlebiała ani jej dziwactwom, ani przesądom. Zachowywała dystans próbując poprzez decyzje syna wpływać na sytuację kraju, co robiła z taktem i dystynkcją. A sama familia Romanowów kojarzy mi się z przepychem, niewyobrażalnym bogactwem i jajkami Faberge, unikatami w skali światowej jubilerstwa i sztuki biżuteryjnej.
„Pamiętnik Carycy” zachwyca. Dosłownie. Może pobieżnie znasz historię Rosji, o rodzinie Romanowów coś słyszałeś, a sam jako tako historią się nie interesujesz, to wierz, że w tą powieść wnikniesz cały. Otwarcie „Pamiętnika...” przypomina podniesienia wieka skrzyni, w której odkrywasz intymne dzienniki Marii Fiodorownej. Zanurzasz się w nich i czytasz z wypiekami na twarzy. Podziwiasz jest konkretność, sztukę szczerej konwersacji oraz wyczucie taktu. Była jak zawodowy gracz, który nie zdradzając własnych emocji ani myśli, podchodzi przeciwnika. Szybko pojmowała sytuację, znała swoje miejsce w szeregu i nigdy nie zrobiła złego ruchu. Jednak to wyczytasz z „Pamiętnika...” Poznasz silną kobietę, która czasem chciała być słaba, która czasem z tęsknoty za mężem wolała samotność. Ale poznasz też kogoś, kto umiał patrzeć i słuchać, mówić i milczeć.
To historia monarchii i czasów, które już nie wrócą. Przepychu i świata, który teraz można postrzegać, jako bajkowy, a który z ową bajką miał niewiele wspólnego.
„Pamiętnik carycy” absorbuje. Zmusza do skupienia i zastanowienia. W jakimś stopniu magnetyzuje i budzi chęć zanurzenia się w dziejach rodziny Romanowów. Nurtuje cię pragnienie poznania zarówno ich, jak i innych książek pióra Gortnera. Fenomenalne.
#agaKUSIczyta