Po czym poznać można prawdziwą wiedźmę? Stara, pomarszczona twarz, długi haczykowaty nos, przygarbione plecy i brodawki. Do tego miotła w ręce i wałęsające się u stóp czarne kocisko. Tak właśnie większość ludzi wyobraża sobie czarownicę zajmującą się czarną magią. A jak jest naprawdę? Nie wiem. Ale wiem, jak to wygląda w książkach autorstwa Olgi Gromyko.
Główna bohaterka powieści wykonuje właśnie tytułowy zawód: jest wiedźmą. Lecz bynajmniej nie jest stara, nie posiada brodawek ani czarnego kota, a jako środka transportu zastępującego jej miotłę używa pokracznego konika o wdzięcznym imieniu Stokrotka.
Wolha Redna jest adeptką Starmińskiej Wyższej Szkoły Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa, jedyną kobietą na typowo „męskim” wydziale Magii Teoretycznej i Praktycznej. Rudowłosa posiadaczka wrednego charakteru i nadzwyczajnych zdolności pragnie bowiem w przyszłości tropić potwory i pozbywać się ich. Dlatego kiedy Mistrz wysyła ją z ważną misją do Dogewy, Wolha wyrusza do kraju wampirów, nie zważając na powody kierujące Nauczycielem, któremu, powiedzmy to szczerze, adeptka działa na nerwy. I nic dziwnego. Wiedźma jest złośliwa, ma cięty język i dość specyficzne poczucie humoru. Nic sobie nie robi z obowiązujących reguł i zakazów. Do tego kocha przygody i posiada niesamowity wręcz talent do pakowania się w różnorakie tarapaty.
Być może właśnie dlatego Mistrz postanawia powierzyć adeptce ważne zadanie odnalezienia i unicestwienia tajemniczego monstrum, które już kilku doświadczonych magów posłało w zaświaty. Możliwe też, że w tej właśnie misji zobaczył szansę na pozbycie się wiedźmy. Co nim kierowało, wie tylko on sam. Lecz jedno jest pewne: przyjazd Wolhy do Dogewy wywrócił życie mieszkających tam wampirów do góry nogami. Pałętająca się wszędzie czarownica zadająca dziwne pytania, mające pomóc jej w napisaniu pracy zaliczeniowej, nie wszystkim przypadła do gustu.
W Dogewie Wolha poznaje też jej władcę, który po niedługim czasie staje się jej najlepszym przyjacielem (niestety, w tej książce nie ma co liczyć na żadne ‘love story’). Arr'akktur tor Ordwist Sz'eonell, ostatni z klanu Wistwolftów itepe, itede (lub po prostu Len) jest wysokim, jasnowłosym i, co tu dużo pisać, przystojnym facetem (?), który od razu zyskał sobie sympatię Wolhy. To właśnie z jego pomocą wiedźmie udaje się przywrócić spokój w Dogewie i okolicach.
„Zawód: wiedźma” jest naprawdę przyjemną książką, idealną na poprawę humoru. Dialogi Wolhy i Lena niejednokrotnie doprowadzają do wybuchów śmiechu, a i monologi czarownicy zrzucają z krzesła. To właśnie postacie są bardzo dużym plusem tej powieści. Jednak uznanie należy się autorce również za przedstawiony w „Zawodzie…” świat. Kiedy czytałam tę książkę, momentami miałam wrażenie, że sama znajduję się razem z bohaterami i wspólnie z wiedźmą i wampirem przemierzam Starmin, Dogewę i ich okolice.
Wszystko zostało przedstawione bardzo realistycznie, wampiry nie są tu jakimiś super bohaterami a i Wolha nie ma nieograniczonych umiejętności w rzucaniu zaklęć. Książkę czyta się lekko, szybko i na pewno z przyjemnością. Fabuła być może nie przekazuje nie wiadomo jakich życiowych wartości a sama historia wydaje się być dosyć banalna, ale na pewno warto poświęcić jej trochę czasu, chociażby po to, żeby trochę się pośmiać. Polecam wszystkim miłośnikom fantastyki (i nie tylko) a szczególnie tym, którzy mają ochotę na coś naprawdę wesołego :)