Każdy rozsądny człowiek wie, że wampiry nie istnieją oraz zna niepodważalne fakty mówiące o tym, że wampiry bardzo lubią ludzką krew, szczególnie wprost ze śnieżnobiałych łabędzich szyi nadobnych dziewcząt. Wiadomym jest także iż wampiry boją się czosnku, osiki i światła słonecznego. A także, że zakradają się chyłkiem pod postacią nietoperzy, są bezwłose i cuchnie im z ust zgniłym mięsem. Ciekawie byłoby się dowiedzieć, co mają do powiedzenia na ten temat same wampiry. Pewnie chętnie by się wypowiedziały, podzieliły swoimi doświadczeniami, gdyby tylko udało się im znaleźć odpowiednio bezstronnego i odważnego słuchacza. Panie i panowie! Przed wami - szczegółowe sprawozdanie na podstawie obserwacji osobistych, wykonane przez skorą do psot i pełną życia adeptkę Starmińskiej Wyższej Szkoły Czarodziejów, Pytii i Zielarek! Poznajcie Wolhę Redną! (tłumaczenie własne na podstawie fragmentów blurbu książki w oryginale)
A było to tak ... Dawno, dawno temu. Za górami, za lasami ... była sobie nikomu nieznana pannica imieniem Wolha, która pragnęła stać się wiedźmą/magiczką (ta druga nazwa pojawia się w polskim tłumaczeniu). Powody tego pragnienia są proste: przyzwoite zarobki i dobre wykształcenie oraz 100% gwarancja dobrego zachowania u napotkanych mężczyzn. Nie namyślając się zbyt długo (jeszcze by jej przeszło!), dziewczyna udała się do Starmińskiej Wyższej Szkoły Czarodziejów, Pytii i Zielarek i została adeptką. I jak przystało na szanującą się adeptkę zaczęła siać wśród profesorów i wykładowców zgorszenie swoją lekkomyślnością. Okazało się też, że była pieruńsko zdolna. Czysty naturalny talent. Jak wiadomo (każdy student o tym wie) po części teoretycznej zajęć i zdanych egzaminach przychodzi czas praktyk. Każdy marzy o temacie ciekawym, acz łatwym do zaliczenia. Każdy, tylko nie Wolha. I tu zaczyna się właściwa opowieść. Adeptka W. Redna zostaje wysłana do Dogewy z listem. I z misją dyplomatyczno-ratunkową ... Do wampirów ... Nieszczęsnych krwiopijców, gnębi jakieś licho, z którym nikt sobie poradzić nie potrafi. "Nie jest ani żywe, ani martwe, ale na tyle dziwne i niezrozumiałe, że samo jego istnienie przeczy wszystkim znanym prawom. Ale ono o tym nie wie i sobie korzysta z życia." A bestia ta przebiegła jest! Bruździ, napuszcza na siebie ludzi i wampiry, wysysa krew, rozrywa wątłe ludzkie ciała na strzępy. Przy tym zmienia postać, podszywa się pod różne istoty nadprzyrodzone, nie da się podejść ni człowiekowi ni wampirowi. Teraz, mieszkańcom Dogewy do kompletu się jeszcze trafiła uparta wiedźma, która wprowadza w ich życie chaos i dysharmonię, mając głęboko w ... poważaniu zasady etykiety. Tylko, czy potwór podda się wszechobecnemu zamętowi?
W przerwach, między pisaniem sprawozdania ze swoich działań oraz obserwacji poczynionych w Dogewie, a zmaganiami z potworem, Wolha zdołała ponaprzykrzać się Radzie Starszych i poflirtować z niejakim Lenem, przystojnym blondynem i wampirzym władcą Arr'akkturem tor Ordwista, w jednej osobie. Ma dziewczyna rozmach!
Tak, książka Olgi Gromyko jest nieco naiwna. Tak, napisana jest prostym i lekkim językiem. Tak, nie ma w niej zapierających dech w piersi zwrotów akcji. I, tak, jest nieco przewidywalna. Tu dobro zawsze zwycięża. Mimo to, przypadła mi do gustu. Wciągnął mnie odmalowany przez pisarkę świat, spodobała się mi Wolha - energiczna dziewczyna z niewyparzonym językiem, która zanim pomyśli, to już działa. Autorce udało się stworzyć całkiem oryginalny i piękny świat. Taki świat z klechd i ludowych podań, wypełniony kudłakami, leszymi, strzygami, wodnikami, polłudnicami, wijami i innymi nadprzyrodzonymi istotami . Mnie kojarzył się z ludowymi rosyjskim bajkami. Główni bohaterowie, choć nieco schematyczni, budzą sympatię i chce się ich bliżej poznać. Wierzę, że w dalszych częściach cyklu o przygodach Wolhy Rednej zarówno fabuła, jaki bohaterowie oraz folklor ulegną rozwojowi.
Spędziłam z tą książką wiele miłych chwil i czytałam ją z uśmiechem na ustach. Może to Wolha rzuciła na mnie jakiś czar? :)