Fascynujące jest to, że niektórzy pisarze potrafią najprostsze historie, ośmielę się nawet powiedzieć trywialne historie, przekazać w sposób piękny i mądry. I gdy zazwyczaj drażnią nas pewne klasyczne treści dotyczące mądrości życiowych, o tyle w ich stylu jest jakaś magia, a właściwie prawda, która pozwala w pełni wchłonąć te treści i na dodatek wzruszyć się nad poruszonym tematem. Tak jest z książką „Tylko przy mnie bądź”. Książką, która sprawiła, że podczas czytania, a nawet jakiś czas później, było mi przykro, że żyjemy w podłych czasach, niesprzyjających nawiązywaniu bliskich więzi i dbaniu o te, które już mamy. Że niekiedy musimy rezygnować z domu, rodziny, przyjaciół, na rzecz kasy, która może nie tyle pozwoli na luksusowe życie, co na godne życie. Tyle że decydując się na niektóre oferty pracy, gubimy to, na czym powinno zależeć nam najbardziej.
„Praca i liczenie zer na koncie powoli zaczęły wygrywać, najpierw z zainteresowaniami, ze znajomymi, a potem z rodziną. Dla dobra pracowników wprowadzono pigułki pozwalające na większą zawodową wydajność i zanik jakichkolwiek wyrzutów sumienia: Towarzyskich, seksualnych czy emocjonalnych” [str.109]
Tak jest z bohaterami książki. Marta przyjęła propozycję pracy w Dome, zamkniętej strefie pod kopułą, w której natura nie ma dostępu. Przyjęła ofertę, bo poza strefą jest ktoś, o kogo musi zadbać. Jednak syntetyczny świat, w którym pracuje, pozbawiony pór roku, dający chemiczne jedzenie i kontrolujący życie do tego stopnia, że tabletkami zabija uczucia, unieszczęśliwia ją. Ponieważ Marta pragnie prawdziwego domu, zapachu lasu, dotyku trawy... Kiedy w Dome spotyka Wiktora, mężczyznę, z którym kiedyś łączyła ją więź, postanawia wcielić w życie pewien ryzykowny plan. Nie jest to łatwe, bo Wiktor wyprany z emocji, nie pamięta przeszłości i nie chce podjąć próby obudzenia w sobie dawnych uczuć.
„Musiałam wychodzić (z Dome), żeby nie udusić się w tym betonie, w którym rosną tylko światłowody. Brakowało mi nieba, które co dzień potrafi mieć inny kolor, nieprzeklimatyzowanego powietrza, zapachów i pór roku. Ale jednocześnie chciałam mieć dobrą pracę i pieniądze, zapewnić nam... to znaczy sobie godziwą teraźniejszość i przyszłość.” [str. 125]
Fabuła książki brzmi futurystycznie. Zamknięta, zaczipowana, sterylna strefa, osamotnienie, i mechaniczne wykonywanie zadań, brzmią strasznie obco. To przedziwna i przerażająca wizja przyszłości, ale czy na pewno?... Czy nie jest tak, że żyjemy w takich czasach. Że wielu z nas jest jak Marta, która walczy z systemem. Chce mieć czas dla swojej rodziny, chce celebrować picie kawy w swoim ogrodzie, chce wygrzewać się w łóżku w pierwszych promieniach wschodzącego słońca, chce czuć i żyć, ale nie może. Bo za coś trzeba płacić rachunki, i nawet jeśli ma się dość swojego kieratu w pracy, to obowiązek jest najważniejszy. Lub jest się jak Wiktor, który otumaniony materialnym światem zapomniał, że istnieją wyższe wartości, że praca nie utuli i nie powie „kocham Cię”. Dlatego mam wrażenie, że ten książkowy świat nie jest fikcją, to nasze czasy. Tyle że autorka przez analogię pewnych zdarzeń pokazuje smutną prawdę o współczesnym społeczeństwie. A robi to w sposób piękny; Bawi się słowem, tworzy zaskakujące konstrukcje, czaruje poetyckością i trafnością w ocenie uczuć bohaterów. Potrafi tak sensualnie opisać świat wewnętrzny bohaterów, że ich rozterki są bardzo mocno odczuwalne. Potęguje to również zmienna narracja. Dwa punkt widzenia Marty i Wiktora pokazują różnicę w postrzeganiu świata, ale też drogę do odkrycia sensu życiu i darów natury. Przyznam szczerze, że jak czytałam o cudzie pewnych rytuałów, mocy zapachów, czy kolorów, to czasami brało mnie przerażenie, że w tym uciekającym czasie, nastawionym na jak największą efektywność, nie zawsze zwracamy uwagę na drobiazgi dające szczęście. To takie przykre. Dlatego polecam zrobić sobie aromatyczną kawę lub herbatę, otulić się kocykiem i poddać się lekturze - melancholijnej, szczerej, zmysłowej, która pokazuje m.in. skutki zatracenia się w betonowym świecie.