"Bezgwiezdne Morze" czekało na mojej półce rok, ale w końcu udało mi się zmotywować i zacząć ją czytać. Szczerze nie przeczytałam jej opisu ani razu (kupiłam ją ze względu na okładkę, to dosyć typowe dla mnie, jestem sroką i dobrze mi z tym), dlatego doznania były jeszcze lepsze. W końcu nie miałam pojęcia czego się spodziewać, specjalnie też nie czytałam opinii innych (chociaż to było raczej spowodowane tym, że zapomniałam o istnieniu tej książki).
Odbiegłam od tematu, pora wrócić. "Bezgwiezdne Morze" to książka o książkach, co na starcie sprawiło, że moja sympatia do tej pozycji zapłonęła. Ten motyw, o ile jest dobrze poprowadzony, sprawia, że czytelnik zatapia się w historiach. Tak też było w przypadku tej książki. Sam początek już jest intrygujący (a ten język! Cudowna stylizacja, miód na moje oczy i serce). Niewiele mówi, co będzie dalej, podsyca jednak ciekawość, dlatego przekręca się stronę, dwie, a nim się orientujesz, jesteś już w połowie książki (jeśli się szybko czyta, ja czytałam ją razem sześć godzin, bo się tak wciągnęłam).
Gdy poznajemy Zacharego (zarazem głównego bohatera) jest on w trakcie pisania magisterki z gier wideo (co przypomniało mi o zbliżającej się sesji, nie fajnie). Chłopak jest nerdem, na dodatek introwertykiem, co skutkuje przyjaźnią z ekstrawertyczną osobą (przynajmniej takie odniosłam wrażenie). Zachary mimo pociągu do gier (nie mogłam znaleźć innego określenia w głowie, a główkowałam pięć minut, do bani) czuje go również do książek (nie dziwię mu się) i to właśnie sprawia, że Zachary zaczyna przygodę swojego życia. Znaleziona w bibliotece książka, która zawiera w sobie ślady jego przyszłości. Zachary jest jednocześnie przerażony i zaintrygowany, dlatego postanawia poprowadzić śledztwo. Prowadzi go ono do miejsca, o którym do tej pory mógł jedynie czytać, do miejsca magicznego.
Powrócę jeszcze do kwestii języka, może być on problematyczny. Mnie przede wszystkim zachwycił, jest delikatny, bogaty, bardzo poetycki. Momentami stylizowany na gawędę (przynajmniej ja to tak odebrałam). Szczególnie dało się to wyczuć przy baśniach, ale również pod koniec książki. Kolejnym elementem, który może utrudniać czytanie, jest skakanie. Raz bajka, raz wątek fabularny, a raz przerywnik. Człowiek może się po prostu zgubić, mi osobiście to nie przeszkadzało. Było to wyzwanie dla mojego mózgu, ale czułam się jak podróżnik w puszczy, przedzierający się przez chaszcze, co może było męczące, ale nowe i ekscytujące, bo nie wiedziałam co znajdę, w tym przypadku, na drugiej stronie. Taki też zabieg plątania buduje atmosferę całej książki. Z jednej strony mamy baśnie, nie zawsze kończące się szczęśliwe, z drugiej akcję właściwą, która z początku nastręcza dużo pytań, które później powoli się wyjaśniają, chociaż niektóre rzeczy pozostają zagadką.
Co do zagadek to chyba największą tajemnicą owiane są postacie poboczne. Mirabel (ostatnio skończyłam Encanto i jak zobaczyłam to imię to aż pisnęłam), Kunstosz i oczywiście Dorian. Do końca dokładnie niewidomo kto jest kim, jednak nie jest to moim zdaniem minus. Nie wszystkie tajemnice muszą być w końcu rozwiązane, w końcu taka nuta tajemniczości jest czymś ciekawym w odbiorze. Co do postaci to był tu świetnie poprowadzony wątek LGBT. Był przedstawiony naprawdę w wysublimowany sposób, niemal poetycko. Czytając niektóre opisy, moje serce się roztapiało.
Zdecydowanie godna polecenia recenzja 10/10⭐