Jest rok 1992. Polska walczy z upałami, które z każdym kolejnym dniem coraz bardziej podbijają słupki rtęci w termometrach. We wcześniejszych latach nie było takiego piekła, dosłownie. Upały aż tak nie dokuczały, budynki nie były nagrzane, jak piekarniki. Jest 1992 roku, a każde lokum, każdy sklepik przypomina piekło. Kioski wrzą. W lecie najszybciej łapią gorąc i trudno je schłodzić, w zimie zaś nie można ich dogrzać. W lasach jest podobnie, przy czym te po kilku tygodniach solidnego słońca i suszy mogą się zapalić. Do 1992 roku pożary duże, przekraczające swym zasięgiem dwadzieścia hektarów, można było policzyć na palcach, ale teraz to istna plaga. Pożary zbierają żniwo w całej Polsce, pochłaniają tysiące hektarów lasów, które praktycznie stoją na ściółce, w której wrze. Dochodzi do samozapaleń. Susza jest niemiłosierna.
W 1992 roku ludzie dopiero pojmowali zjawisko ocieplenia klimatu. Nie było akcji mających za cel ochronę środowiska, nie było segregacji odpadów, nie było propagowania recyklingu. Lodowce zaczęły topnieć, ale ludzie nie przykładali do tego wagi. O każdej anomalii pogodowej donosi prasa i telewizja, lecz owe informacje nijak mają się do aktualnych rozgrywek piłkarskich, czy kolejnych kłótniach polityków. Lecz 26 sierpnia zaczęła się gehenna. Iskry spod kół pociągu towarowego jadącego z Pawłowic Górniczych do Huty Częstochowa stały się zaczątkiem pożaru, który pochłoną ponad dziewięć tysięcy hektarów lasu. Do akcji ugaszania zaangażowano cztery tysiące siedmiuset strażaków z (aż!) trzydziestu czterech województw, trzy tysiące dwustu żołnierzy, sześciuset pięćdziesięciu policjantów, tysiąc dwustu dwudziestu członków formacji obrony cywilnej oraz tysiąc stu pięćdziesięciu leśników. Pożar ugaszało tysiące ludzi, a ten i tak pożar zbierał żniwo, wymykając się lub zanikając.
Ugaszający pożar byli bezradni. I choć to doświadczeni i znający wszelkie „triki” przyrody mężczyźni, tak tu, w bezpośrednim starciu z tak groźnym żywiołem, czuli się, jak dzieci. Silny wiatr na ich oczach wpychał płomienie coraz głębiej w las. „Ogień był przebiegły. Zanim zbliżył się na tyle, że mogła wreszcie dosięgnąć go woda z węży i armatek, strażacy usłyszeli dochodzące spomiędzy drzew fuknięcia. Zajęte ogniem korony drzew eksplodowały, wyrzucając w powietrze płonące szyszki i kawałki gałęzi, które przeleciały nad ich głowami. Kiedy się odwrócili, zobaczyli, jak deszcz żarzących się pocisków ląduje po drugiej stronie drogi, co najmniej kilkadziesiąt metrów od jej krawędzi. Tam, gdzie upadły, natychmiast strzelały w górę płomienie, które podsycał wiatr.”
jak sobie radzić w takim starciu? No, nijak. W takim momencie człowiek sobie nie radzi. Jedni drętwieją, inni stają się nerwowi, inni zaś wrzą w sobie i dochodzi do pyskówek. Mówi się wiele niepotrzebnych słów, robi rzeczy, które wymykają się świadomości.
Las umiera. Ogień szaleje. Człowiek się psychicznie rozsypuje...
Ta książka i mnie rozsypała, całkiem rozbroiła i kazała przybrać pozę biernego obserwatora. „Ogień wyszedł z lasu” Dawida Iwańca to niesłychana, reportersko-wspomnieniowa publikacja dokładnego przebiegu wydarzeń, jakie miały miejsce w 1992 roku, prawie 30 lat temu, a które naznaczył największy pożar lasu w Polsce. To misternie utkana publikacja, którą czytasz z wypiekami na twarzy i ze strachem. Jest i nadzieja, jakaś złudna i raczej nierealna, ale tli się w tobie nadzieja, że ci ludzie, że ten ogień, że wszystko zakończy się mniej tragicznie... I choć znasz fakty to owo beznadziejne złudzenie i tak w tobie tkwi. Stajesz się naiwny, jak dziecko, które czeka na szczęśliwy koniec tej historii. Dawid Iwaniec napisał książkę, którą chłoniesz, a ona wdzięcznie w tobie osiada. Nie jesteś w stanie jej odłożyć. Styl pisania autora, forma, cały gorąc fabuły sprawiają, że tą książką się żyje. Od pierwszego rozdziału, od poznania kioskarza ze Śródmieścia, Jana Sikory, który w nagrzanym kiosku każdego dnia pracuje, każdego też czyta wszystkie lokalne wiadomości.
Dawid Iwaniec przywraca pamięć poległych w tej dramatycznej akcji. To literacki pamiętnik wypełniony zarówno faktami, jak i wspomnieniami, które jak zdjęcia przesuwają się tworząc film z pojedynczych kadrów i ujęć. To niebywały reportaż o tym, co było, a co ponownie może się zdarzyć. I nie można milczeć – o ociepleniu klimatu, o niszczeniu atmosfery, o zanieczyszczeniach i gleby i powietrza. Chroń się, apeluje w tle autor.
Dawid Iwaniec pisze wspominając. Wydawać by się mogło, że to wyzute z uczuć zajęcie, jednak odnosisz wrażenie, że tu się tak nie da. Angażujesz emocje. To cię po prostu przerasta. Chylę głowę z uznania dla autora. Z godnością, szacunkiem i dziennikarską skrupulatnością spisuje historię Polski i jej tragedii z 1992 roku. Bo ona musi przetrwać. Musi zostać. Musi stać się przestrogą dla obecnych i przyszłych pokoleń. Nie obudźmy się, gdy będzie już za późno.
Jestem pełna uznania dla Pana Dawida. Styl pisania, wątki pobocze wplecione w fabułę, to niebywałe... skupienie na faktach, na szczegółach tak odległych...
dziękuję @sztukater